niedziela, 16 sierpnia 2015

II



Wszystko dedykowane Wee, genialnej becie i nieustającej inspiracji! Bliźniacy Weasley kłaniają się nisko ;)

Część II

Lukrecja niosła swoją wysłużoną miotłę na ramieniu i dziarskim krokiem przemierzała pieszo całą trasę z Hogwartu do Hogsmeade, a ciężka torba z maszyną do pisania pobrzękiwała u jej boku. Spotkanie z Branwen było spełnieniem dziennikarskich marzeń, nie spodziewała się, że szukająca jest tak bezpośrednią, równą babką. Szczerze mówiąc, dotąd Lukrecja przeprowadzała tylko wywiady z osobami o niezbyt szlachetnej osobowości: z przemytnikami – a tych w okolicy Holyhead było sporo, z ich adwokatami, czasem trafił się też jakiś skorumpowany przedsiębiorca. Nie lubiła tej części swojej pracy, dlatego właśnie kolumna Quincy’ego tak bardzo leżała jej na sercu. Przeklęty Quincy mógł pisać o tym, co naprawdę lubił, a nie o tym, co się najlepiej sprzedawało.
Specjalna korespondentka „Głosu Holyhead“ przyleciała do Hogwartu drugiego września, z samego rana. Zamówiła pokój w Trzech Miotłach, ale nawet w nim jeszcze nie była. Prosto z trasy, z kompasem wciąż przymocowanym do miotły, pobiegła do zamku jak na skrzydłach. Na głównym dziedzińcu stali dyrektor Dumbledore i jego zastępca, Minerwa McGonagall, a obok… Lukrecja natychmiast rozpoznała swoją idolkę z nastoletnich lat. Branwen Owens, „Jednoręki Bandyta“, najlepsza angielska szukająca od czasów legendarnej Alice Thompson z Nietoperzy z Ballycastle. 
Była dużo niższa, niż Lukrecja się spodziewała, ale pamiętała, że przecież szukający zwykle są drobni. Poza tym jej wspomnienia były nieco przedawnione, widziała ją na żywo tylko raz, kiedy była w piątej klasie i tata zabrał ją na mecz w nagrodę za dobre oceny z SUM–ów. Branwen stała przed dyrektorem i kiwała głową z poważną miną, wyraźnie rozmawiali o czymś ważnym i Lukrecja zaniepokoiła się trochę, że przyszła nie w porę, ale przypomniała sobie, że przecież Dumbledore osobiście wyraził zgodę na jej przybycie do zamku.
– Panno Birkie! – Starszy czarodziej natychmiast ją zauważył, co wyrwało Lukrecję z zamyślenia i prawie do nich podbiegła, ale w porę sobie przypomniała, że przecież jest teraz poważną dziennikarką, a nie pierwszoroczną Puchonką.
– Panno Birkie. – Minerwa McGonagall skinęła jej uprzejmie głową, co reporterka zaraz odwzajemniła. Profesor transmutacji wzbudzała w niej respekt samą swoją obecnością, jednym uniesieniem brwi potrafiła wyegzekwować od uczniów absolutne posłuszeństwo. Lukrecja nigdy nie była zdolną czarownicą, zdawała sobie z tego sprawę. Lubiła profesor McGonagall za to, że ta rozumiała trudność i złożoność swojego przedmiotu i nie wymagała od każdego bycia wybitnym. Uczniowie mieli wobec niej mieszane uczucia, co Lukrecja uważała za trochę niesprawiedliwe. Przecież nie była nawet w połowie tak nieprzyjemna jak na przykład profesor Snape, chyba najbardziej… Barwne wspomnienie szkolne. Lukrecja do dziś pamiętała jak koleżanka z roku budziła się w nocy z krzykiem, bo śnił jej się egzamin z eliksirów, który już dawno zdała, po piątym roku pożegnawszy się ze znienawidzonym przedmiotem na zawsze.
– Jak idzie kariera? – zapytała starsza czarownica, a Lukrecja z zaskoczenia prawie upuściła miotłę. Stanowczo zbyt często odpływała do własnych myśli.
– Bardzo dobrze, dziękuję! – odparła, nieco zbyt entuzjastycznie.
McGonagall skinęła znowu głową.
– Nadal pamiętam twoje eseje z transmutacji. Bardzo… Dobitny język.
– Tak… Starałam się. Oddać punkt widzenia wszystkich stron i tak dalej…
– Transmutowanych szczurów także, jeśli mnie pamięć nie myli? – Czarownica spojrzała na nią znad okularów, a Lukrecja mogłaby przysiąc, że nauczycielka prawie się uśmiechała. – Jak się miewa droga Gwendoline?
To pytanie trochę reporterkę zaskoczyło, nie przypuszczała, żeby McGonagall wyrażała się o kimś per „droga“.
– Świetnie.
– Nadal pisuje swoje opowiadania?
– Na pewno nie tak dużo jak kiedyś.
Minerwa uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie. Gwendoline Wildeberry uważała, że zna się najlepiej na wszystkim. Jeśli tylko nie utyskiwała na nowe decyzje Ministra Magii, siedziała w swoim zagraconym pokoiku i pisała opowiadania, których domownicy absolutnie nie mieli prawa czytać.
– Pamiętam jak całe dormitorium zaczytywało się w jej romansach. – Po twarzy Minerwy McGonagall zaraz przemknął cień zawstydzenia, a Lukrecja nie wierzyła własnym uszom. Nie potrafiła sobie wyobrazić babci i profesor transmutacji w jednym dormitorium, chichoczących nad brulionem pełnym sprośnych historyjek – bo, o ile znała swoją babcię, to pewnie były dość pikantne, ona zawsze miała ten niepokojący błysk w oku.
– Cóż, myślę, że chyba możecie zaczynać. – Dumbledore i Branwen, stojący dotąd w pewnej odległości, skończyli swoją poważną rozmowę. Starszy czarodziej uśmiechnął się dobrotliwie do dziennikarki.
– Nadal mam gdzieś w gabinecie twój artykuł o złodziejach książek.
Lukrecja aż pokraśniała.
– Naprawdę?
– O tak. Kawałek dobrej, dziennikarskiej roboty. – Dumbledore wyciągnął z kieszeni szaty mugolską gumę do żucia. – Quincy Pikestone nadal trzęsie kolumną sportową?
– Nadal.
– Kastor nadal pali? 
– Niestety. Jak rogogon węgierski!
Dyrektor zaśmiał się pod nosem na to porównanie i pokiwał głową. Był dokładnie taki, jakim go pamiętała z czasów szkolnych. Uroczy, z długą siwą brodą i takimi samymi włosami. Błękitne oczy błyszczały przyjaźnie znad okularów-połówek, a dzisiejsza odświętna różowa szata nie ustępowała w niczym tej turkusowej, w której pierwszy raz zobaczyła go czternaście lat temu w Wielkiej Sali, podczas ceremonii przydziału. 
Profesor McGonagall nie wyglądała dziś na specjalnie szczęśliwą, chociaż dobrze to ukrywała. Starsza czarownica stała obok dyrektora, mierzyła byłą szukającą Harpii ostrym spojrzeniem pełnym niepokoju i mówiła coś do niej przyciszonym głosem. Lukrecję nie dziwiło to zbytnio, mogły za sobą nie przepadać. Branwen Owens była jednym z powodów dla których Slytherin przez czternaście lat z rzędu zgarniał Puchar Quidditcha. Drugim, o ile się orientowała, był Quincy Pikestone, ten wredny zarozumialec. Nic dziwnego, że miał o sobie tak wysokie mniemanie.
– To jest Lukrecja Birkie, reporterka z „Głosu Holyhead“. – W końcu Dumbledore je sobie przedstawił. Lukrecja miała wrażenie, że jej uśmiech stał się nad wyraz głupawy, ale było już za późno, żeby się z niego wycofać.
– Holyhead! No proszę. Uszanowanko, panno Birkie! – Szukająca wsadziła swoją imponującą miotłę pod prawą pachę, wyciągając do niej jedyną, lewą rękę, wciąż w skórzanej rękawiczce do latania. – Wybaczysz mała, że lewą ręką, ale wiesz jak jest. – Mrugnęła do Lukrecji łobuzersko, a ta, kompletnie oczarowana, uściskała jej dłoń z większą werwą, niż konieczna. Branwen miała błyszczące oczy i była wręcz czystą energią, skondensowaną w niskiej, szczupłej osóbce o wyjątkowo rozczochranych włosach.
– Panno Owens, to prawdziwy…
– Mów mi Bran, proszę. Jesteś z Holyhead, a to prawie jak rodzina. Stara Netta nadal grasuje w porcie?
– Tak. Straszy dzieciaki, nic się nie zmieniło. – Netta była zwariowaną starszą panią, która mieszkała w rozpadającym się domu z cegły i mamrotała do siebie różne wyzwiska. Hodowała wielkiego boa dusiciela i wszyscy w okolicy plotkowali, że na pewno jest wężousta.
– Galopujące hipogryfy, to dobrze się trzyma! Netta była stara już kiedy ja byłam dzieckiem. – Bran zerknęła na wysłużonego Meteora Lukrecji, a ta, zawstydzona, schowała go nieco za siebie.
– Poczciwy Meteor, hę? – Próbowała się przyjrzeć.
– Taak, to taki grat z dawnych czasów…
– Grat! – Bran oburzyła się co najmniej jakby ktoś dał jej po nosie. – Zaczynałam na tych miotłach, dzieciaku! 
Dumbledore tymczasem, obserwując te dwie z rozbawieniem, zerknął dyskretnie na swój kieszonkowy zegarek. Stanowczo się zagadali, więc kiwnął głową na profesor McGonagall, która zaraz pierwsza podążyła w kierunku drzwi prowadzących do głównego hallu. Lukrecja nawet nie zwróciła na to uwagi, z radością zauważyła za to, że Bran też wyglądała jakby dopiero zsiadła z miotły. Szukająca wciąż miała na sobie za dużą klubową koszulkę Harpii, obcisłe bryczesy i wysokie buty do latania, do połowy umazane błotem. Gogle wisiały jej zawadiacko na szyi, a jeden policzek był umorusany czymś czarnym.
– Panno Birkie, zgodnie z prośbą dam pani trochę czasu na wywiad, ale potem będę zmuszony zaprosić naszą nową panią profesor do środka – oznajmił dyrektor.
– Panią profesor! – parsknęła Lukrecja, zanim zdążyła się powstrzymać. 
Określenie tej bezpośredniej, wesołej dziewczyny „profesorem“ co najmniej do niej nie pasowało, ale dziennikarka szybko zauważyła, że jej komentarz był nieco nie na miejscu. Bran uniosła pytająco brew, jak gdyby oczekując wyjaśnień, a dyrektor chwilę się zawahał, po czym kiwnął krótko głową i udał się spacerowym krokiem do Wielkiej Sali. Zawstydzona Puchonka biła się w myślach po głowie. Czemu nie umie trzymać języka za zębami!
– Przepraszam, to… Zawsze powiem coś głupiego.
Bran machnęła ręką, po czym odłożyła swoją piękną miotłę i przysiadła swobodnie na brzegu fontanny.
– Daj spokój. Sama jestem zdziwiona, że pozwolili mi tu uczyć. Ale Dumbledore to porządny facet, wiesz? Naprawdę.
Lukrecja pokiwała gorliwie głową, a po chwili konsternacji oparła Meteora o statuę wielkiego orła i wyciągnęła z wielkiej torby notes i pióro, chcąc czymś zająć ręce.
– Ale… – Przygryzła końcówkę pióra. – Nie myślałaś, żeby przejść do innej drużyny po odejściu z Harpii? Czemu Hogwart?
– Nie odeszłam, wyrzuciły mnie. – Obrzuciła Lukrecję badawczym spojrzeniem. – Czemu Hogwart… Nieoficjalnie?
Panna Birkie postanowiła zabawić się w profesjonalną dziennikarkę, jak ze szpiegowskich powieści:
– Ze mną nie ma „nieoficjalnie“! – palnęła.
Bran znowu uniosła na nią brew, milcząc chwilę, a Lukrecja wręcz zawyła w myślach. Czemu nie mogła po prostu zachowywać się normalnie i nie zaprzepaszczać dobrego pierwszego wrażenia! Czuła, że Bran się dystansuje i wcale jej się nie dziwiła. Pokręciła głową i klapnęła na miejsce obok niej, wciskając pióro i notes do torby.
– Przepraszam, to mój pierwszy artykuł z działu sportowego – wyznała.
– Naprawdę? – Była szukająca przekrzywiła podejrzliwie głowę.
– Naprawdę. Zwykle te artykuły dostaje Quincy, koszmarny palant, który zawsze chce wszystkim udowodnić, że kobieta nie zna się na sporcie. Ja pisuję o bieżących wydarzeniach, ale naczelny dał mi ten wywiad, bo wie jak kocham Harpie.
– Quincy? Quincy Pikestone?
Na Merlina, czyżby znowu coś palnęła? Powinna trzymać dziób na kłódkę, słodka Helgo, to był jakiś koszmar!
– Taak, znasz Quincy’ego? – zapytała ostrożnie.
– O tak. – Bran parsknęła z wyraźną niechęcią. – Znam Quincy’ego. Był na szóstym roku, kiedy zaczynałam szkołę. – Lukrecja wydała z siebie stłumiony jęk, ale na szczęście potem szukająca dodała:
– Kapitan drużyny, straszny dupek. Nie chciał mi dać nawet spróbować stanąć do rozgrywek kwalifikacyjnych.
– No tak, cały Quincy.
– Z drugiej strony trochę się nie dziwię. – Bran przekrzywiła zawadiacko głowę. – Zobaczył mnie wtedy, nigdy tego nie zapomnę: najmniejsza dziewczyna w całym Slytherinie, z jedną ręką i włosami w dwa mysie ogonki! – Zaśmiała się serdecznie. – Nic dziwnego, że trochę mu kopara opadła.
Lukrecja uśmiechnęła się na samą myśl i pomachała palcem w powietrzu.
– Ale potem złapałaś znicza!
– Czternaście sekund po wypuszczeniu w powietrze – odparła Bran, z wyraźną dumą.
– Byłaś najmłodsza w drużynie?
– Jedyna drugoroczna ze wszystkich drużyn w Hogwarcie! Oczywiście Quincy został ścigającym kiedy był w pierwszej klasie – stwierdziła kwaśno. – Nie przestawał się tym przechwalać nawet na pięć minut.
– Tak, wiem. – Lukrecja skrzywiła się wymownie. – Pamiętaj, że ja muszę z nim pracować.
Ku uldze Lukrecji, Bran znowu się zaśmiała. Jej śmiech był prawdziwie zaraźliwy. 
– Wiesz, że zgodziłam się na tę rozmowę tylko dlatego, że nie jesteś z „Proroka“? – powiedziała nagle. – Nie znoszę tej krowy Skeeter. Nie wiem jak wywęszyła, że będę tu pracować.
– Nikt nie ma ci tego za złe, uwierz mi – mruknęła. – Czasem aż mnie skręca jak czytam, co ona wypisuje o ludziach.
Bran potrząsnęła szybko głową.
– No, nieważne. A my co, eksponaty? – Wyszczerzyła zęby, szturchając Lukrecję lekko w ramię. – Dawaj te pytania!
Ku wielkiej uldze reporterki, jej wcześniejsze wpadki chyba poszły w niepamięć.
– Tak, racja. – Odwzajemniła uśmiech i wyjęła z powrotem notes. Odchrząknęła poważnie. – Tak. Panno-… To znaczy, Bran. Jak się czujesz teraz, kiedy kariera zawodowa tak gwałtownie się skończyła?
– Hehe, jak się czuję. Czuję się całkiem w porządku, nie narzekam. – Pokiwała głową. – Pokazałam tym niedowiarkom jak się lata, co nie? – Mrugnęła do Lukrecji łobuzersko.
– I nigdy ci to nie przeszkadzało? Jedna ręka? – zapytała ostrożnie.
Bran uśmiechnęła się krzywo i postukała obcasami w kamienną podłogę dziedzińca.
– Szczerze?
Pióro Lukrecji zawisło nad kartką w pełnym napięciu.
– Stara, ja nie wiem czy z dwiema rękami grałabym chociaż w połowie tak dobrze jak z jedną!
„Głos Holyhead“ nie był dużą gazetą i nie było jej stać na fotografa, którego mogli wysłać z panną Birkie aż do Szkocji, ale to nie miało żadnego znaczenia. Pod koniec wywiadu sama zrobiła Branwen więcej niż kilka zdjęć swoim starym aparatem. Miała nadzieję, że nie wyjdą poruszone, w końcu nie była profesjonalistką w tej dziedzinie.
Z Branwen rozmawiało się jak ze starą kumpelką. Zawsze patrzyła rozmówcy prosto w oczy i wydawało się, że jest szczerze zainteresowana wszystkim, co ktoś chce jej powiedzieć. Opowiadała Lukrecji o koleżankach z Harpii tak żywo, że po chwili dziennikarka czuła się jakby znała je wszystkie osobiście. Bran potwierdziła też, nie bez satysfakcji, plotki o niewyparzonej gębie Gwenog Jones, której wybryki były słynne.
Branwen nie zdradziła dlaczego została wyrzucona z drużyny, ten temat zręcznie omijała i dała jasno do zrozumienia, że zwolnienie pozostaje między nią a menadżerem Harpii. Wyrzucenie z drużyny legendarnej jednorękiej szukającej nadal było w czarodziejskim świecie, zwłaszcza wśród fanów sportu, niemałym skandalem, ale Lukrecji nie udało się nic więcej dowiedzieć. Wszystko to – aż nadto tajemnicze.
Menadżer Harpii uparcie milczał na temat panny Owens i jej dalszych losów. Tylko Rita Skeeter jakimś sposobem zwietrzyła, że Dumbledore dał Branwen nową posadę, ale nikomu jeszcze nie udało się z byłą szukającą porozmawiać. Wywiad Lukrecji faktycznie mógł być sporym sukcesem. Wszędzie krążyły tylko plotki o tym, że po utracie pozycji w Harpiach widziano Bran na wakacjach w Dover, gdzie rzekomo utrzymywała w tajemnicy płomienny romans z wokalistą Fatalnych Jędz.
– Jak się czujesz z myślą, że zastąpisz profesor Hooch? – zapytała Lukrecja, kiedy jej wywiad miał się zbliżać do końca.
Bran sapnęła ciężko.
– Wiesz co, mała? To trudne. Profesor Hooch była częścią tej szkoły odkąd tylko pamiętam. Przedtem nigdy nie latałam, mało co dawali mi w domu robić z jedną ręką.
– Chcesz powiedzieć, że zanim trafiłaś do Hogwartu nigdy wcześniej nie latałaś na miotle?! – Reporterka zrobiła wielkie oczy.
– Moi rodzice to mugole. – Bran przekrzywiła głowę. – Myślałam, że wiesz?
– Nigdy o tym nie mówiłaś… Przynajmniej w żadnym wywiadzie, który udało mi się znaleźć.
– Nie? Myślałam, że tak. Nie, że się wstydziłam… A uwierz mi, bycie mugolakiem w Slytherinie było świetną zabawą. – Wyszczerzyła zęby. 
Lukrecja pokręciła głową. Słyszała o tym, że mugole nie latają na miotłach, a zamiast tego szorują nimi po ziemi, ale myślała, że to tylko plotki. Te biedne dziwadła.
– Więc… Madam Hooch była twoją pierwszą instruktorką?
– O tak! Ta kobieta zaraziła mnie lataniem, zawsze to podkreślam. – Pokiwała głową i spojrzała w niebo. – Moja ręka nie była żadną wymówką, musiałam wsiąść na miotłę i lecieć jak wszyscy inni. Dała mi solidne podstawy i bardzo się cieszę, że wybrała tak radosny powód do odejścia z pracy. – Zawahała się chwilę. 
– Mam nadzieję, że godnie ją zastąpię, serio. No i oczywiście, że świetnie się bawi na miesiącu miodowym. – Mrugnęła do dziennikarki łobuzersko, a potem znowu zapatrzyła się w górę. 
– Hej, dzieciaku, jak wrócisz, to daj Quincy’emu ode mnie porządnego kuksańca, co? Musiał mieć niezłą minę jak mnie te parę lat temu zobaczył w pierwszej lidze!
Lukrecja zaśmiała się pod nosem. Gdyby faktycznie odważyła się go chociaż dotknąć, Pikestone raczej miotnąłby w nią jakimś urokiem i byłoby po niej, ale pokiwała szybko głową i schowała notes, uznając, że to chyba wszystko, co Bran ma do powiedzenia.
– Wracasz od razu?
– Nie, jeszcze nie. – Reporterka podniosła swoje rzeczy z podłogi. – Wynajęłam pokój w Hogsmeade.
– No to koniecznie musimy się razem wybrać na małą rundkę wokół jeziora! – Bran wstała i złapała miotłę Lukrecji. – Zamienisz się ze mną? Sto lat nie leciałam na Meteorze!
Dziennikarka spojrzała na przepiękną, lśniącą Błyskawicę leżącą u stóp szukającej i nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć oprócz entuzjastycznego „Tak!“.

***

– Wisisz mi dwanaście sykli! – Ron w napadzie triumfu prawie wrzucił bratu „Proroka Codziennego“ do miski płatków, ale to nie sprawiło ani na chwilę, że Fred oderwał się od śniadania. 
– Niezwykle dokładne obliczenia, braciszku. Powinieneś zastanowić się nad numerologią, wróżę świetlaną przyszłość. – Odsunął gazetę sprzed swojego nosa i wyszczerzył się do siedzącej naprzeciwko Angeliny Johnson, która przerwała rozmowę z Katie Bell i pokazała Fredowi wymownie, że ma wąsy z mleka. Gryfon w ogóle się tym nie przejął i dalej pracowicie ignorował brata, który teraz dźgał go w bok widelcem.
– Fred! 
– Nie ma mnie – odparł.
– Fred! – oburzył się Ron.
– Widziałem go na stadionie do quidditcha, kazał ci się kłaniać.
– FRED!
– Za pozwoleniem: przymknij się! – Hermiona oderwała się na chwilę od podręcznika do zaawansowanej transmutacji i walnęła nim ze zniecierpliwieniem w stół, przez co gorąca herbata wylała się z filiżanki Seamusa prosto na spodnie Neville’a. Gryfon zawył z bólu i wyskoczył w górę, machając gorączkowo rękami.
– Patrzcie, Longbottom narobił w majtki! – krzyknął zachwycony Malfoy, a stół Slytherinu zaraz zatrząsł się ze śmiechu.
Nieszczęsny Neville spojrzał bezradnie na swoje spodnie i czym prędzej wybiegł z Wielkiej Sali, żegnany serią złośliwych chichotów. Takie miał jednak szczęście, że akurat minął się w drzwiach z kimś, kogo wszyscy wcześniej spodziewali się w głównym hallu i w końcu aż dotąd się nie doczekali.
– O! Przepraszam najmocniej, stary. Ty pierwszy. – Bran odsunęła się w przejściu, chcąc przepuścić Neville’a, któremu z wrażenia aż odjęło mowę. Nic nie powiedział, przebiegł do hallu i w górę Wielkich Schodów jakby od tego zależało jego życie, podczas gdy była szukająca Harpii wzruszyła ramionami i pozwoliła, żeby drzwi same zatrzasnęły się za nim z hukiem. Rozejrzała się po Wielkiej Sali z szerokim uśmiechem.
– Uszanowanko! – powiedziała głośno, a jej głos odbił się małym echem, ponieważ w sali zapanowała kompletna cisza. Tylko Minerwa McGonagall niewzruszenie popijała herbatę, uznając, że jest ponad to wszystko. Bran ścisnęła pewniej w dłoni swoją imponującą miotłę i zdecydowanym krokiem przeszła do stołu nauczycielskiego. Kompletnie nie zwracała uwagi na to, że wszyscy się jej przyglądają. Była przyzwyczajona. Snape patrzył na nią z lodowatą niechęcią, tego się raczej spodziewała. Cała reszta była po prostu ciekawa. Harry Potter na przykład z podziwem wgapiał się w perfekcyjne witki jej Błyskawicy, dopóki nie zniknęła mu z oczu. Bran w końcu dotarła do stołu nauczycielskiego, postawiła miotłę pod ścianą i zdjęła gogle z szyi.
– Smacznego – powiedziała, a nauczyciele zgodnym pomrukiem podziękowali uprzejmie, postanawiając dać wyraz dobrego wychowania. Uczniowie maniery mieli w nosie, wgapiali się w byłą szukającą bezwstydnie. Przy kilku stołach zaszeleścił „Prorok Codzienny“. Bran usiadła swobodnie na wolnym miejscu obok Filiusa Flitwicka, który zaraz podał jej rękę na powitanie. Siedząca przy nim Auriga Sinistra, profesor astronomii, zrobiła to samo, a zbyt duże okulary zjechały jej trochę z nosa z wrażenia. Dumbledore tymczasem kiwnął głową i wstał, uznając, że sprawa wymaga wyjaśnienia:
– Dzień dobry! Dzień dobry i smacznego wszystkim! – Starał się nie mówić zbyt głośno, po raz pierwszy od dawna nie musiał robić nic, żeby w Wielkiej Sali panowała cisza. – W związku z tym, że lekcje niedługo się zaczną, postaram się nie odrywać was zbyt długo od jedzenia. – Uśmiechnął się pogodnie. – Wczoraj miałem przyjemność powitać w naszym gronie dwóch nowych nauczycieli. – Zerknął w stronę Hagrida i Lupina, ten drugi stoickim spokojem starał się ignorować złe spojrzenia Severusa Snape’a i zajmował się swoją jajecznicą nad wyraz uważnie. – Dziś w końcu możecie osobiście poznać Branwen Owens. Profesor Owens przejmie obowiązki po madam Hooch, której oczywiście życzymy wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. – Dumbledore wskazał na nową nauczycielkę latania, której malutki profesor od zaklęć właśnie nalewał herbaty. Bran uśmiechnęła się szeroko do całej sali. – Jak pewnie wiecie, dziś rano niezrównana Rita Skeeter z „Proroka Codziennego“ zdążyła poinformować was o wszystkim przede mną – dodał ironicznie dyrektor – więc nie ma sensu przedłużać! Zajadajcie!
– Ja cię… – Oliver Wood kręcił głową z niedowierzaniem, kiedy wszyscy się już trochę otrząsnęli i wrócili do rozmowy. – Wiesz – powiedział do Harry’ego – wcześniej myślałem, że ta Skeeter to jakaś ściema, ale kiedy Fred i George ruszyli dziś rano z takim impetem do hallu…
–  Snape nie był zbyt szczęśliwy – wtrącił Dean Thomas, a Seamus parsknął w swoje tosty.
– „Weasley, naucz się rzeczowników!“ – przedrzeźniał ponurego profesora półgłosem. – Jak słowo daję, był prawie czerwony!
– Nie bądź idiotą, jak miał być czerwony, skoro jest wampirem? – Katie Bell od lat była pewna swojej teorii i nie obchodziło ją nawet to, że czasem mistrz eliksirów dawał się przyłapać na przebywaniu w świetle dziennym.
– A dostanę w końcu mój zakład? – Ron przypomniał o sobie natrętnie, na co Fred zrobił minę jakby bardzo chciał pożyczyć od Hermiony jej opasłe tomiszcze do transmutacji i zrobić z niego użytek.
– Jaki zakład, do licha!
– Założyłeś się, że po odejściu z Harpii Branwen Owens już nigdy nie wsiądzie na miotłę! – Rozemocjonowany Ron trącił łokciem spodek z dżemem. – Oto jest! I ma miotłę!
– Bzdury, głupoty! Będzie uczyć pierwszaków latania, to jeszcze nie znaczy, że poleci – dodał George zarozumiale. 
– Cholera, myślicie, że naprawdę nie? – Oliver Wood wyciągnął z torby swój egzemplarz „Proroka Codziennego“ i przerzucił kilka stron. Na dwunastej, gdzie zwykle była kolumna sportowa Kikis Trecus, widniał artykuł gościnny Rity Skeeter, opatrzony ogromnym zdjęciem uśmiechniętej szeroko Gwenog Jones i obejmującej ją serdecznie Branwen Owens. Każdy oddany fan quidditcha dobrze znał tę fotkę, została zrobiona zaraz po spektakularnym meczu Harpii z Tytanami z Leicester. Bran złapała znicza tuż nad ziemią, po tym jak tłuczek posłany przez Ulrika Johanssona niemal zwalił ją z miotły. Bran stanęła wtedy na drążku, by móc dosięgnąć złotej piłki, a tłuczek odłamał połowę witek jej wiernego Nimbusa. Szukająca była naprawdę nieustraszona. Czy też może zwyczajnie szalona, zdania w tej kwestii pozostawały podzielone.
– Może jednak będzie latać? Widziałam jak dziś przed śniadaniem ścigała się z kimś wokół błoni – wtrąciła Ginny, ale nikt jej nie słuchał.
– Może mógłbym ją poprosić, żeby w wolnej chwili pokazała nam chociaż kilka trików? – zastanawiał się głośno kapitan drużyny Gryfonów, tak zaabsorbowany myślami o quidditchu, że nawet już nie ruszył reszty tego, co miał na talerzu.
– Wątpię, stary. – Ron nachylił się w stronę Wooda i dziugnął gazetę palcem. – Owens była w Slytherinie.
– Poważnie? Nie wygląda. – Oliver zerknął szybko w stronę stołu nauczycielskiego, przy którym mistrz eliksirów uparcie ignorował wszelkie próby wciągnięcia go w rozmowę przez jak zwykle przyjazną profesor Sprout. Zamiast tego siedział z marsową miną, patrząc się w przestrzeń. Jedna powieka zadrgała mu nerwowo, gdy profesor zielarstwa znowu coś do niego powiedziała. – Cholera, mam nadzieję, że nie będzie pomagać Ślizgonom…
– Raczej wątpię. – Harry zmarszczył brwi. 
Bran zaśmiała się właśnie odrobinę za głośno z żartu profesor Sinistry, a spojrzenie jakie posłał jej mistrz eliksirów było tak pełne lodu, że mogłoby pogorszyć klimat na Islandii. To nawet nie była jego zwykła niechęć do wszechświata, okolic i wszystkich mieszkańców planety Ziemia, Severus Snape patrzył na Branwen z najczystszą nienawiścią. Harry dobrze znał to spojrzenie, profesor raczył go nim na każdej lekcji eliksirów.

***

Lukrecja zaklęciami poprzyczepiała do ścian wszystkie swoje notatki o Branwen. Przeglądała gotowy artykuł jeszcze raz, chodząc dookoła pokoju i mamrocząc pod nosem. Jedna z karteczek odczepiła się od ściany i zaczęła szybować w powietrzu za nią, jak gdyby była wiernym psem, Lukrecja pozostawała jednak w swoim świecie i zupełnie jej to nie obeszło. Podłoga skrzypiała pod jej stopami, gdy maszerowała w tę i z powrotem. Starszy czarodziej, mieszkający w pokoju obok, co jakiś czas walił w ścianę, aż w końcu zaczął też krzyczeć do kompletu:
– Ciszej tam, do licha!
Lukrecja przystanęła i rozejrzała się, jak gdyby dopiero zorientowała się, gdzie jest. Potem wróciła do swojej defilady. Stary dziwak, uznała. Była dopiero ósma! 
Anglia widocznie przypomniała sobie, że zbliża się jesień. Upały odeszły w niepamięć, a wieczór był przyjemnie chłodny, więc Lukrecja skończyła nanosić poprawki na artykuł i otworzyła okno na całą szerokość, wdychając z przyjemnością świeże powietrze. Rano wyśle sowę do redakcji i wróci do domu na spokojnie. Chciała jeszcze odwiedzić Miodowe Królestwo i kupić babci jej ulubione Lodowe Śnieżynki. Trochę żałowała, że nie może zostać dłużej. Hogsmeade zawsze przypominało Lukrecji wioskę z baśni. Powietrze było tu zupełnie inne niż w Holyhead. Pozbawione specyficznej woni portowej, mniej wilgotne, co z kolei działało zbawiennie na jej niepokorne włosy. Tak, naprawdę szkoda, że już nie porozmawia z Bran. Powrót do domu wydawał się nagle bardzo nudną perspektywą. Usiadła wygodnie na łóżku i zerknęła na notatki, które poprzyczepiała do ściany. Złapała jedną z nich i złożyła dla zabawy żurawia z origami. Było jej prawie smutno. Rozejrzała się na boki, jak gdyby ktoś miał ją obserwować, po czym stuknęła w żurawia różdżką, a ten wyfrunął przez okno. Zachichotała i padła na plecy, już w trochę lepszym humorze. Dziś latała na miotle z Branwen Owens. Branwen Owens pożyczyła  jej swoją nową Błyskawicę – prototyp, prosto od producenta! 
Lukrecja usiadła z powrotem i uśmiechnęła się szeroko sama do siebie. Musiała przyznać, że oglądanie na żywo takiej klasy gracza to coś fenomenalnego. Na jej starym Meteorze Jednoręki Bandyta wyprawiała w powietrzu takie rzeczy, że nawet Wroński byłby przerażony, a on należał przecież do najbardziej nieustraszonych graczy. Jej zamyślenie przerwała nagle ruda, smukła sowa, która wleciała znienacka przez otwarte okno. Upuściła niemal z pretensją czerwoną kopertę na kolana reporterki i zaraz się ulotniła. Lukrecja ze zdumieniem ujęła list w dłonie. Wyjec? Od kogo? Koperta zadrżała niecierpliwie w rękach kobiety, więc ta z niechęcią złamała pieczęć i odsunęła się trochę do tyłu. Na całe górne piętro Trzech Mioteł rozbrzmiał rozwścieczony głos jej „ulubionego“ kolegi z redakcji:
– TY CHOLERNA KARIEROWICZKO! – darł się Quincy Pikestone, a Lukrecja z zaskoczeniem odsunęła się aż pod samą ścianę. – JAK ŚMIAŁAŚ ROBIĆ ARTYKUŁ Z MOJEGO DZIAŁU, TY NIEKOMPETENTNA WIEDŹMO! ZAMORDUJĘ CIĘ! JEŚLI MYŚLISZ, ŻE SHARP TĘ TWOJĄ GRAFOMANIĘ WYDRUKUJE, TO SIĘ GRUBO MYLISZ! ZADUSZĘ CIĘ GOŁYMI RĘKAMI! – Potem koperta zadrżała niebezpiecznie i uległa samozniszczeniu. Czerwone strzępki, niczym upiorne konfetti, rozproszyły się po pokoju, podczas gdy Lukrecja stała wciąż pod ścianą, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszała, a walenie w ścianę przez starszego pana z pokoju obok osiągnęło apogeum.  Chwilę potem przeszła w kilka sekund od zaskoczenia i strachu do kompletnej i absolutnej furii. Zaraz odzyskała rezon. Co. Za. Nadęty…!
Krzyknęła, tupnęła nogą i krzyknęła jeszcze raz, po czym rozejrzała się w ferworze po pokoju, złapała swój artykuł, podpaliła iskrami z różdżki i zasiadła do maszyny. Niekompetentna?! Co on sobie myślał! Niekompetentna! Ona?! Już ona mu pokaże! Gdyby paliła, właśnie teraz w geście pełnym szału wyciągałaby zapalniczkę i pewnie jeszcze pociągnęłaby z gwinta z butelki pełnej whisky, ale że Lukrecja nie była bohaterką filmu noir i w ogóle nie miała pojęcia, że mugole mają coś takiego jak filmy, zadowoliła się cukrowym piórem.
– Co za nadęty dupek! Ja – niekompetentna?! Jeszcze się przekonamy, ty pieprzony palancie! Ha! – Wkręciła do maszyny świeży papier i zaczęła z wściekłością stukać w klawisze, ale w tym momencie starszy pan znowu zaczął się wydzierać:
– Za głośno! Za głośno! Skończ ten jazgot! Na Merlina, nie jesteśmy w burdelu!
Lukrecja złapała się za włosy, warcząc pod nosem przeróżne obelgi, których w żadnym wypadku nie wypada dać do druku, chyba, że w „Głosie Nokturnu“. Wciąż rozwścieczona, wyszła z pokoju i zbiegła na dół do części barowej Trzech Mioteł. W takim stanie nie mogła nawet wcelować w dobre klawisze i bała się, że jeśli teraz będzie pisać ręcznie, przyciśnie stalówkę pióra tak mocno, że zarysuje stół. Podeszła z wściekłością do lady barowej i została przywitana zdumionym spojrzeniem madam Rosmerty.
– Coś się stało, kochaniutka? Słyszałam jakieś krzyki – powiedziała czarownica i odłożyła dużą ścierkę w czerwoną kratę, którą właśnie przecierała jeden ze stołków.
– Dostałam wyjca – burknęła Lukrecja i postukała palcami w blat. 
Rude loki wręcz skręciły się ze złości jeszcze bardziej, policzki były zaróżowione, a ciemne oczy aż iskrzyły. Rosmerta zacmokała z dezaprobatą, bez słowa wyciągnęła zza baru szklankę i nalała jej Ognistej Whisky.
– Masz, kochanieńka. Na koszt firmy.
– Dziękuję, nie piję whisky – mruknęła, chociaż była wdzięczna za ten gest.
– Ja to chętnie przejmę.
Bran usiadła ni stąd ni zowąd na stołku obok Lukrecji i mrugnęła do niej łobuzersko. 
– Bran? – Jej Lukrecja się tu nie spodziewała.
Madam Rosmerta odsunęła nagle szklankę z podejrzliwą miną i nalała byłej szukającej Kremowego Piwa.
– Hej! – Bran zaprotestowała, ale przyjęła kufel i tak. – Co się stało, mała? 
– Dostałam wyjca.
Madam Rosmerta potrząsnęła ze zniecierpliwienia imponującą grzywą brązowych włosów. Nie znosiła wyjców, jej zdaniem wysłanie komuś czegoś tak ordynarnego było największym dowodem braku jakiejkolwiek klasy.
– No, to co to za wyjec? Jakiś niezadowolony gangster? – Bran upiła łyk i mrugnęła do reporterki.
– Gorzej. – Gangstera jeszcze byłaby w stanie znieść, ale były kapitan Ślizgonów zwyczajnie ją przerażał. – Quincy Pikestone ma pretensje, że piszę o quidditchu.
– Żartujesz! A to dupek – wymamrotała i z zawrotną szybkością opróżniła część kufla. – Olej go, mała. Nie jest wart twoich zmartwień.
– Nie martwię się. Jestem wściekła! – odparła zgodnie z prawdą. – I zamierzam napisać najlepszy artykuł w dziejach tej gazety! Nie dam się tak łatwo.
– Dobrze! – Podniosła kufel i wypiła więcej. – Tak trzymać!
– Tyle, że będę potrzebować od ciebie jeszcze jednego wywiadu… – poprosiła nieśmiało. Bran klepnęła ją przyjacielsko po ramieniu.
– Nie ma sprawy, mała! Co tylko potrzebujesz, żeby utrzeć nosa temu kretynowi.
– Jeśli mogłabyś łaskawie się tak nie wydzierać, Owens. Nie jesteśmy na Nokturnie. – Obok nich pojawił się znienacka Severus Snape, a Lukrecja prawie podskoczyła. Branwen była całkowicie spokojna, chociaż w jej dotąd przyjaznym nastawieniu do całego świata coś się nagle zmieniło.
– Nie? Cóż, z nas wszystkich ty wiedziałbyś najlepiej – odparła złośliwie. – Co cię sprowadza do ludzi, Snape? Zabrakło ci okazów do wsadzenia w słoik z formaliną?
Snape posłał jej spojrzenie szczególnej pogardy, dotąd zarezerwowane tylko dla pierwszorocznych Puchonów. Obrzucił szklankę z whisky podejrzliwym spojrzeniem, a potem przyjrzał się Bran badawczo, unosząc wymownie jedną brew.
– To nie moje – powiedziała szybko.
– Czyżby?
– Moje. – Lukrecja przysunęła sobie szklankę, chociaż kompletnie nie wiedziała czemu to zrobiła. Nie zastanawiała się też specjalnie, dlaczego Bran w ogóle miałaby ukrywać przed kimkolwiek fakt, że pije whisky. – Dobry wieczór, profesorze – dodała też szybko, nie wiedząc do końca dlaczego, ale chyba dlatego, że Severus Snape miał ten szczególny talent do wzbudzania grozy samą swoją obecnością. Zwłaszcza wśród uczniów – nawet tych byłych i dawno dorosłych. 
Mistrz eliksirów nadal ją przerażał, pamiętała dobrze z czasów szkolnych, że umiał wbić człowieka w krzesło jednym ostrym spojrzeniem. Jego pojedynczy komentarz potrafił wpakować w kompleksy na resztę życia, nie wspominając o tych okropnych, złośliwych uśmieszkach i ponurych, sarkastycznych uwagach, którymi najczęściej wyrażał najszczersze powątpiewanie w przynależność niektórych osób do gatunku homo sapiens. Snape skinął jej tylko głową, osiągając tym samym szczyt uprzejmości towarzyskiej. Potem utkwił w Bran spojrzenie absolutnej nienawiści. Szukająca dopiła swoje piwo i kompletnie to zignorowała, wytrzymując jego okropne grymasy. Lukrecja była pełna podziwu, czego Nietoperz nie pozostawił bez komentarza:
– No, no. Jak widzę znalazłaś sobie kolejną fankę? 
– Jak widzę nadal nie masz przyjaciół? – Zmrużyła oczy. – Po co tu przylazłeś?
Snape mimowolnie zerknął w stronę stolika, przy którym siedzieli profesor Sinistra i profesor Vector. 
– Och. – Bran uśmiechnęła się tak wrednie, że Lukrecja od razu przestała mieć jakiekolwiek wątpliwości, że kiedyś faktycznie mogła być w Slytherinie. – Biedactwo. Auriga nadal ma do ciebie słabość? Snape, mógłbyś się w końcu zlitować, przecież to nie tak, że przebierasz w ofertach.
Mistrz eliksirów skwitował to najpaskudniejszym grymasem na jaki było go stać, a jego lewa powieka zaczęła nerwowo drgać. Madam Rosmerta wróciła do baru z tacą pełną pustych szklanek, a kiedy zauważyła ponurego profesora, zapytała uprzejmie:
– Severusie, dla ciebie to co zwykle?
Zamiast odpowiedzi Snape zmrużył oczy, zgrzytnął zębami i wysyczał Bran niemal prosto do ucha:
– Mańkut.
– Przerośnięty nietoperz – odparła zaraz szukająca, zaciskając dłoń na kuflu.
– Severusie! – krzyknęła z oburzeniem Rosmerta.
– Idiotka!
– Ofiara losu!
– Pomyłka ewolucyjna – wysyczał z satysfakcją, a jego czarne, bezwzględne oczy na chwilę rozbłysły.
– Ha! I kto to mówi! Nie wiem jakim cudem byłeś najszybszym plemnikiem, ale gdybym chciała oglądać tak paskudną gębę w wolnym czasie, to poszłabym na wystawę Picassa! – warknęła Branwen, teraz ciskając z oczu gromy.
– Uspokójcie się obydwoje! — Rosmerta postukała pięścią w ladę barową. – Na Merlina, to porządny lokal!
Lukrecja patrzyła na nich wielkimi oczami, a siedzący w okolicy czarodzieje ściszyli głosy, wyraźnie zainteresowani kłótnią przy barze. Lukrecja nie mogła uwierzyć, że dosłownie chwila w towarzystwie Snape’a zmieniła szukającą z tej miłej, uśmiechniętej duszy towarzystwa w skrzywioną i złośliwą osobę, której w ogóle nie poznawała.
– Masz rację. – Snape wyprostował się z godnością. – Owens, jak zwykle samą swoją obecnością obniżasz poziom intelektualny całego pomieszczenia.
– Wzajemnie.
Mistrz eliksirów skrzywił się nieznacznie.
– Nie wiem jakim cudem ktoś mógłby ci zawierzyć edukację dzieci. 
– I nawzajem, do cholery ciężkiej! – Bran obrzuciła Severusa spojrzeniem pełnym wściekłości. 
– Powtarzasz się.
– Tak? A zakład pogrzebowy za rogiem wie, że zwinąłeś ich umundurowanie, ty przerośnięta Kostucho?! – syknęła.
Była wyraźnie rozsierdzona. Poderwała się ze stołka z prawdziwą wściekłością i stanęła naprzeciwko niego, zaciskając swoją jedyną pięść. Nie zrobiło to na wrednym profesorze zbyt wielkiego wrażenia, była na to zbyt niska. Patrzył na nią triumfalnie z góry.
– Idź i sprawdź, czy cię nie ma w lochach, Snape! – krzyknęła.
– Z przyjemnością.  – Jego wąskie usta wykrzywiły się w jeszcze większej odrazie.
– Świetnie! Wetrzyj sobie we włosy trochę dodatkowego łoju, czy co tam robisz dla rozrywki!
Jego oczy zapłonęły wściekłością.
– Wyjaśnijmy coś sobie, Owens, i pozwól, że użyję najprostszych słów, żeby trafiło to do tej obitej tłuczkiem czaszki. Wylecisz z tej posady jak i z każdej innej, więc lepiej sobie daruj te żałosne uwagi. Mogli cię sobie przebrać w ładne szatki, ty nadęta gówniaro, ale pod spodem już zawsze pozostaniesz tą samą…! – Złapał ją nagle za ramię, ale nikt nigdy się nie dowiedział, kim dokładnie Branwen pozostała, bo madam Rosmerta w tej samej sekundzie wystrzeliła z różdżki czerwone iskry, które wzleciały aż do sufitu, trzęsąc żyrandolem. 
Już drugi raz tego dnia, ponownie za sprawą Branwen Owens, w pomieszczeniu, w którym przebywała zapadła absolutna cisza. Nikt się nie odezwał, aż nagłe milczenie przerwał wściekły sąsiad Lukrecji, który niemal zbiegł po schodach, walnął laską w ostatni stopień i zakrzyknął dramatycznie:
– W takich warunkach nie da się spać! Gdybym wiedział, że czeka mnie takie piekło, zamówiłbym pokój w Azkabanie!
Jego krzyki przerwało trzaśnięcie drzwiami. Severus Snape wyszedł z Trzech Mioteł, cudem uniknąwszy ciosu kuflem po kremowym piwie Branwen, który roztrzaskał się z impetem o framugę. Tymczasem madam Rosmerta straciła cierpliwość:
– Ty! Won z mojego lokalu! – Machnęła ścierką na szukającą, a potem zwróciła się do nieznośnego gościa. – Panie Thompson, to o Azkabanie to najgłupsze, co padło tu tego wieczora, a proszę mi wierzyć, słów padło wiele i w tej chwili wszyscy jesteśmy głupsi co najmniej o kilka poziomów, bo musieliśmy tego wszystkiego wysłuchać! Jeśli jest pan niezadowolony z pokoju, łaskawie proszę spakować swoje rzeczy, z przyjemnością wypiszę panu rachunek!
– Nie, nie, ja nie… – Pan Thompson wyraźnie się tego nie spodziewał, ale Rosmerta nie zwracała na niego większej uwagi. Dotąd spokojna i urocza właścicielka Trzech Mioteł złapała stojącą obok Lukrecji nietkniętą szklankę z Ognistą Whisky i wypiła wszystko na raz. Prowadzenie porządnego lokalu czasem wymagało poświęceń.





4 komentarze:

  1. Awww! No wszystko pięknie. Bran uwielbiam, kradnę ją i nie oddaję - zarówno jej przyjazną wersję, jak i tę antysnape'ową. W ogóle podoba mi się ilość fajnych damskich postaci w tym rozdziale - Rosmerta i Minerwa to również genialna liga. Zresztą powiedziałam ci już wszystko wcześniej; jestem zachwycona lekkością i naturalnością tej historii. I "Głos Nokturnu" również skradł moje serce. Z przyjemnością przeczytałam po raz trzeci. ;P
    Weny, weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bran <3 Więcej Hogwartu jestem ciekawa pierwszej lekcji Owens.Genialne
    Pozdrowienia i weny życzę

    OdpowiedzUsuń
  3. Twój blog został dodany do Katalogu Euforia. Pozdrawiam, taasteful. ☻

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialne :D już dawno się tak nie uśmiałam :D i bardzo mnie ciekawi czemu Snape tak nienawidzi Owens... :O
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń