poniedziałek, 21 września 2015

XI

A/N: No dobrze, kochani! Dotrwaliśmy do wielkiego momentu kulminacyjnego, teraz naprawdę uprasza się o zapięcie pasów! Widzimy się po drugiej stronie ;) Betowała Wee, niezastąpiony wyłapywacz ukrytych treści.

Część XI

Branwen zauważyła jako pierwsza, że podczas drugiej połowy rozgrywek z Harrym działo się coś niepokojącego. Ona sama nie spuszczała oczu ze znicza, a wiedziała, że Potter nie był niekompetentnym szukającym i również musiał go zauważyć, więc co takiego nie pozwalało mu się skupić? Kiedy dyrektor Dumbledore podniósł się z miejsca, wszyscy przestali zwracać jakąkolwiek uwagę na mecz i Bran miała swoją odpowiedź.
Najpierw myślała, że to czarne, burzowe chmury nadciągają do zamku, ale potem poznała co to takiego. Zrobiło jej się zimno i byłaby zleciała z miotły, ale na szczęście utrzymała równowagę. Zacisnęła powieki, w głowie słysząc krzyk, w którym rozpoznała swój własny. Znowu miała siedem lat i przeżywała od początku ten najgorszy koszmar.  Próbowała szybko przywołać jakieś szczęśliwe wspomnienie, ale na próżno. Wtedy gdzieś w oddali usłyszała czyjeś zachrypnięte wołanie o pomoc i to akurat było realne, więc szybko się otrząsnęła – wiedziała, że jej się nie wydawało. Otworzyła oczy i zanim zdążyły do niej dojść jeszcze jakiekolwiek inne uczucia strachu, wyczarowała patronusa.
Spodziewała się, że będzie to orzeł. To zawsze był wielki orzeł, król przestworzy, ale ku jej zdumieniu z różdżki wyleciał gigantyczny wąż, który rozdziawił paszczę i odgonił najbliższych dementorów z boiska, zanim rozpłynął się pod postacią srebrzystej mgły. Branwen zobaczyła tylko jeszcze jak Potter, bezdennie narwany Gryfon, z nieznanych jej bliżej powodów pędzi prosto w zbiorowisko straszliwych strażników Azkabanu. Krzyknęła za nim, ale on nie słuchał. Na trybunach panowała panika, mecz został przerwany, a ona… Co miała zrobić! Obiecała pilnować tych niepoprawnych dzieciaków, więc błyskawicznie pognała za Potterem, jednocześnie myśląc tylko o tym, że przecież co do licha ciężkiego – węże nie latają! 

***

Hermiona Granger nie należała do ludzi, którzy boją się ciemności, rzeczy irracjonalnych, pająków lub nocnych mar – na te ostatnie znała zresztą fantastyczne przeciwzaklęcia. Niemniej jednak, gdy koniec tunelu pod Bijącą Wierzbą ciągnął się w, wydawałoby się, nieskończoność, a z jego końca dobiegały ją krzyki Rona… Hermiona nie mogła powstrzymać uczucia przejmującego strachu, który mroził żołądek i sprawiał, że tylko mocniej zaciskała zbielałe, zimne od potu dłonie na różdżce. 
Gdy przeszła przez tunel i znalazła się we wnętrzu czegoś, co przypominało bardzo nawiedzony, opuszczony dom, na chwilę opuściła wyciągniętą przed siebie rękę i przystanęła. Chciała się zastanowić, potrzebowała czasu do połączenia faktów, ale zaraz potem Ron znowu krzyknął i całkowicie porzuciła racjonalizowanie. Wołanie o pomoc dobiegało gdzieś z góry chatki. Pognała po skrzypiących schodach i wpadła do pogrążonego w półmroku pokoju, gdzie ku swemu przerażeniu stanęła twarzą w twarz z Syriuszem Blackiem.

***
Harry skorzystał z okazji, że Wierzba Bijąca jeszcze przez chwilę była nieruchoma, choć niebezpieczne drzewo już-już zaczynało drgać. Obmacał pień w poszukiwaniu jakiegoś włącznika czy jakiegokolwiek znaku na to, że gdzieś znajduje się tajne przejście. Zaraz też jedna gałązka trzepnęła zbyt blisko twarzy Gryfona i zraniła go w policzek, więc uznał, że musi się pospieszyć jeśli nie chce znowu stanąć do walki z przerażającą rośliną. Nie wiedział gdzie zniknął Ponurak razem z Ronem i Hermioną. Już miał zamiar pomyśleć, że rozpłynęli się w powietrzu i przetransportowali prosto do Hadesu, gdy wtem z boku pnia zauważył wejście do tunelu, dotąd niewidoczne przez nieustanne poruszanie się Wierzby na wszystkie strony. Wrzucił tam najpierw miotłę, wiedziony przeczuciem, by nie zostawiać jej przy agresywnym drzewie i już miał skakać, gdy usłyszał głośne wołanie:
– POTTER! Wracaj tu! – Branwen nie zdążyła dokończyć, bo młody szukający zerknął na nią przepraszająco i zeskoczył w dół, znikając dokładnie w momencie, kiedy Wierzba zadrżała i gwałtownie potrząsnęła wszystkimi konarami. 
– O nie. – Branwen odruchowo padła na ziemię, gdy jedna z gigantycznych gałęzi ruszyła w jej stronę. Przeturlała się po trawie w stronę pnia, chcąc uskoczyć przed niebezpiecznym drzewem i obmyślić jakąkolwiek taktykę, ale w starciu z Bijącą Wierzbą nie można było mówić o taktyce.
– Niech cię, Potter! – Chcąc nie chcąc, podążyła za Harrym, również nie pozostawiając swojej Błyskawicy przypadkowi i wpadła do tunelu, przyciskając miotłę do siebie. W końcu były na tym świecie rzeczy ważne i ważniejsze. 
Wleciała głową naprzód do ciemnej czeluści, gdzie Harry stał już na równych nogach i wyciągał przed siebie różdżkę. Pochylał głowę, by nie zaryć nią w sufit. Bran sama była tak niska, że nie musiała się specjalnie schylać. Chwyciła pewniej rączkę miotły, choć to z pewnością nie mogłoby jej pomóc w starciu z jakimkolwiek przeciwnikiem, a w takich ciemnościach mogło się czaić cokolwiek. No, chyba, że przyłożyłaby temu czemuś solidnie w łeb, ale na to szkoda przecież Błyskawicy.
– Potter. – Przełknęła ślinę raz i drugi, czując, że gardło ma wyschnięte na wiór. – Potter, chodźmy stąd zaraz. Co to za miejsce?
– Pani profesor, nie mogę! – Harry spojrzał na nią z determinacją, a ona położyła miotłę na ziemi i złapała chłopaka delikatnie za ramię.
– Potter, słuchaj mnie uważnie, tu nie jest bezpiecznie. Nie wiem co to za tunel, ani co ty bredzisz, ale jeśli zaraz stąd nie wyjdziemy…!
– On ma Rona! Muszę mu pomóc! 
– Potter, wracaj tu! – krzyknęła, biegnąc za nim, bo Gryfon już wyrwał do przodu. – Wychodzimy stąd i to zaraz!
– Na górze jest Bijąca Wierzba i nie ma sensu próbować wychodzić, a cokolwiek wciągnęło Rona do tunelu, jest tam! – Harry wskazał zdecydowanie egipskie ciemności, a Bran z trudem się powstrzymała, by nie warknąć „Gryfoni!“. Po takim popisie nauczycielskiej troski, mogłoby to nie być widziane jako bardzo pedagogiczne.
– Potter, co ci, na wszechmocnego Salazara, strzeliło do głowy, żeby wylatywać z boiska w sam środek tłumu dementorów i wymyślać bzdury?!
– Ponurak, którego widziałem! Porwał Rona do tunelu, a Hermiona pobiegła za nim. Lumos! – Harry wyciągnął różdżkę przed siebie, dając Bran do zrozumienia, że idzie na ratunek i nic więcej go nie obchodzi. Odłożył swoją miotłę i wydawał się być głuchy na wszelkie jej uwagi. Szukająca pokręciła głową z niedowierzaniem. Co miała zrobić? Podążyła za Gryfonem, czując, że to wszystko jest bardzo, bardzo złym pomysłem, ale jako profesor z pewnością powinna… Bronić dzieciaka? Czy coś. Zwłaszcza, że miał rację – u wyjścia tunelu była teraz bardzo wkurzona Wierzba Bijąca, a być może na jego końcu znajdowało się jakieś inne, bezpieczniejsze przejście? Strzeżone przez pufki albo w każdym razie coś przyjemniejszego od drzewa, które ma problemy z agresją.
– Potter, czy zdajesz sobie sprawę, że Ponuraki nie istnieją? – syknęła Bran, ale w tym momencie z końca tunelu dobiegł ją dziewczęcy i bardzo realny pisk, a Harry rzucił się na oślep przed siebie.
– Hermiona!
Branwen pognała za Gryfonem, w ostatniej chwili rzucając Lumos Maxima. Uznała, że w takiej chwili ostatnią rzeczą jaka mogłaby uratować przyjaciół Pottera byłoby potknięcie się na przypadkowym korzeniu i skręcenie sobie karku.
Dobiegli do końca tunelu i zwolnili kroku. Razem z Harrym weszła do zasłoniętego starą szmatą przejścia, a potem do hallu czegoś, co wyglądało jak zapuszczona i niemniej nawiedzona chata. Zaraz, zaraz. Bran zatrzymała się i złapała Pottera za ramię. Nawiedzona… O Salazarze!
– Nie! – Hermiona krzyknęła na górze, a Harry drgnął niespokojnie i ścisnął mocniej różdżkę.
– Potter, wracaj tu!
Nie zdążyła. Już pognał w stronę schodów, a ona… Cóż miała zrobić? Będzie go bronić i przed duchami z Wrzeszczącej Chaty, jeśli sama wcześniej nie skończy z zawałem serca. Dlatego właśnie nie chciała mieć dzieci! Jeszcze by się okazały Gryfonami.
Wpadła za chłopakiem do pokoju na górze i zamarła. Pod ścianą siedział Ron, miał nieco poszarpane ubranie, ale na szczęście generalnie wyglądał na całego i zdrowego. Obok niego czuwała przerażona i blada jak ściana Hermiona, która zerkała co jakiś czas niespokojnie w bok. Kiedy nauczycielka podążyła za jej wzrokiem, zobaczyła Lupina. To ją trochę zastanowiło. Stał w kącie, ogólnie zachowując się bardzo podejrzanie i ściskając w lewej ręce jakąś różdżkę. W prawej miał jeszcze jedną. Harry natychmiast dopadł do Hermiony, która tylko pokręciła głową.
– Harry! Harry, to on!
– Hermiono? O czym ty mówisz? Panie profesorze?
Lupin nie reagował, zdawał się popaść w lekką panikę, a przez jego twarz przelatywał szereg sprzecznych emocji.
– Remus. – Bran natychmiast złapała go za łokieć i potrząsnęła nim mocno. – Musimy ich stąd zabrać! Co tu się w ogóle-…?
– Bran. – Głos Remusa był nad wyraz spokojny, ale w jego oczach czaiło się coś, czego Branwen jeszcze nigdy tam nie widziała. – Nie powinno cię tu być.
– Co? 
Zachowywał się naprawdę dziwnie, czy ktoś rzucił na niego urok? Przeszedł ją zimny dreszcz strachu. Uniosła różdżkę, ale pojedynki nigdy nie były jej mocną stroną i słowa zaklęcia nawet nie zdążyły zostać wypowiedziane.
Expelliarmus! – krzyknął ktoś za plecami Bran, a Lupin jednocześnie wycelował w Harry’ego i odebrał mu jego różdżkę.
– Profesorze! – krzyknął Harry, dotąd zajęty próbami wyciągnięcia z Hermiony jakichkolwiek wyjaśnień i całkowicie nieprzygotowany na taki krok ze strony Lupina.
– Harry! On! To Black! – pisnęła Hermiona, pokazując na drzwi, które teraz zamknęły się z hukiem.
Branwen odwróciła się błyskawicznie w stronę wyjścia. Tam, pod ścianą, stał nie kto inny tylko Syriusz Black w całej swojej post-Azkabanowej okazałości. Wychudzony, w brudnej szacie, z czarnymi włosami sięgającymi pasa i zapadniętą twarzą sprawiał doprawdy upiorne wrażenie. Jego czarne oczy, teraz utkwione w Harrym, były właśnie tymi, które od miesięcy zerkały maniakalnie z listów gończych porozwieszanych w całej Wielkiej Brytanii. Bran, wiedziona instynktem, złapała Pottera i popchnęła go w stronę przyjaciół, stając między nimi a Remusem i zbiegłym więźniem. Jeśli ginąć, to przynajmniej zanim ten obrzydliwy Śmierciojad dobierze się do Chłopca Który Przeżył. Nie lubiła mieć sobie czegokolwiek do zarzucenia, a już z pewnością nie zamierzała po śmierci straszyć z powodu niezałatwionych spraw i doprowadzenia do śmierci wybrańca magicznego świata. Co tu się wyprawiało? Czyżby… Merlinie! Paranoiczny Snape jednak miał rację. Lupinowi nie należało ufać. Był w zmowie z Blackiem przez ten cały czas! Jak Dumbledore mógł być taki naiwny?
– Black! – wychrypiała, kręcąc z niedowierzaniem głową.
– We własnej osobie. – Zbieg wyszczerzył pożółkłe zęby, a potem jej się przyjrzał. – A ty coś za jedna? Remus, tego nie było w umowie – co ona tu robi?
– Lupin, ty gnido, jak mogłeś! Współpracować ze Śmierciożercą! – warknęła Bran, patrząc na wciąż milczącego Remusa z, miała nadzieję, przerażającą furią. W rzeczywistości wyglądała tylko na nieco nadąsaną, ale liczyły się chęci. – Snape miał rację co do ciebie. To ty wpuściłeś wtedy Blacka do zamku!
– Snape? – Na twarzy Syriusza odmalowała się wyraźna pogarda. – A co Smark ma do tego?
– Pracuje jako nauczyciel – wyjaśnił cicho Remus, który zdawał się być kompletnie nieobecny duchem.
– Zwariował! Dumbledore zwariował! – Z niewiadomych względów, Syriusz opuścił różdżkę i z wyraźnym obrzydzeniem splunął na brudną podłogę.
– I kto to mówi – burknął Ron pod nosem.
– Syriuszu, nie mamy teraz czasu na…
– JA siedziałem przez dwanaście lat w Azkabanie, Remusie, a ten zatrudnił w szkole PRAWDZIWEGO Śmierciojada?!
– Syriuszu!
– Snape jest…? – zapytał Ron, a Hermiona zaraz uciszyła go spojrzeniem. Lepiej było się w tę dyskusję nie wtrącać. Harry tymczasem zacisnął pięści i już chciał zza Branwen wyskoczyć na Blacka, ale nauczycielka jakimś cudem go przytrzymała. Nie było to łatwe, Gryfon wydawał się być gotów do załatwienia zbiega gołymi rękami. Syriusz zaczął chodzić w kółko, a potem wycelował różdżką w Bran. 
– Musimy się jej pozbyć, Lupin – będziemy o wszystkim rozmawiać przy niej?
– Wydałeś moich rodziców na śmierć, zabiłeś trzynastu mugoli i teraz chcesz jeszcze mordować przy świadkach?! – krzyknął Potter, który już nad sobą nie panował, gotowy znowu skoczyć Syriuszowi do gardła, ale Bran zaraz odepchnęła go z powrotem za siebie. Wciąż świdrowała Blacka spojrzeniem i zastanawiała się, czy jeśli rzuci się na zbiegłego więźnia teraz, to dzieciaki zdążą na czas śmignąć do wyjścia.
– Harry. – Syriusz jakby złagodniał, co było dość podejrzane. – Mordować?
– Zaduszę cię własnoręcznie! Jak mogłeś ich wydać?! Oddałeś ich prosto w ręce Voldemorta! Ufali ci!
Syriusz nic nie powiedział, wydawał się niemal… Smutny? Potem parsknął drwiąco, zupełnie jakby ktoś powiedział coś idiotycznego. Bran próbowała dać Lupinowi jakieś znaki, ale on wciąż zachowywał się jak zombie. Patrzył to na Syriusza, to na drzwi. 
– Jedyną osobą tutaj, która kogokolwiek wydała jest on! – Black wskazał nagle na Rona, a Hermiona zaraz krzyknęła z przerażeniem.
– Ron?! Profesorze Lupin…!
– Nie Ron! Nie bądź idiotką! – Syriusz podbiegł do chłopaka, odepchnął Bran na bok, rozdarł mu kurtkę i wyciągnął zza niej wiercącego się szczura. – On! Peter Pettigrew – wysyczał, wpatrując się w zwierzątko z manią godną Voldemorta w swojej najlepszej formie. 
Harry natychmiast rzucił się w stronę Syriusza, ale Lupin miotnął w chłopaka błyskawicznym Petrificus Totalus. Zaklęcie było jednak wyjątkowo nieudane, sparaliżowało Pottera dosłownie na chwilę, a Bran zaświeciła w głowie ostrzegawcza lampka. Psychopatyczny Black wcale nie zachowywał się jakby miał zamiar mordować kogokolwiek oprócz szczura – choć mógł po prostu być kompletnym wariatem, a Lupin, mistrz pojedynków, nie potrafił rzucić prostego zaklęcia? Być może sama, jako nieudolna czarownica – co właśnie zaprezentowała – nie powinna nikogo w tej kwestii krytykować, ale jeśli miał zamiar Harry’ego spacyfikować, to czemu zachowywał się jakby za wszelką cenę nie chciał mu zrobić krzywdy? Jeśli naprawdę byłby w zmowie z niebezpiecznym psychopatą… To przecież by go to nie obchodziło?
– Syriuszu, szybciej – powiedział łagodnie Lupin, jak gdyby poganiał go do wyjścia do kina, a nie – Harry był pewien – do odprawienia wyjątkowo paskudnych czarów na Bogu ducha winnym szczurze.
– Merlinie, to świrus! – jęknął Ron. – To mój Parszywek!
– Żaden Parszywek! Wiedziałem kiedy tylko zobaczyłem to zdjęcie w „Proroku“ – warknął Syriusz i wycelował w szczura różdżkę. – Peter. Po tych wszystkich latach znalazłeś sobie wygodne miejsce do przyczajenia, nie ma co. Magiczną rodzinę! Członków Zakonu! – Ścisnął Parszywka mocniej. 
– Co? – Harry wbił spojrzenie w Lupina, który w końcu je odwzajemnił. – Mówiłem, że to prawda! A pan zaprzeczył!
– Nie miałem pewności, Harry. – Sięgnął do kieszeni wyświechtanej marynarki. – Ale kiedy Syriusz przyszedł do mnie w Noc Duchów i razem obejrzeliśmy Mapę…
Naszą mapę – dodał Syriusz.
– Co?
– To my ją stworzyliśmy. Razem z twoim ojcem. I tym zdrajcą. – Potrząsnął szczurem nienawistnie. Ronowi wyrwał się krzyk protestu, a Bran doznała olśnienia. No tak! Przecież pamiętała te ich szkolne wygłupy. James, Syriusz, Remus i Peter. Mieli nawet taką nazwę dla siebie… Jak to szło?
– Huncwoci – powiedziała cicho.
Harry otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
– To wy jesteście Huncwotami?
Syriusz uśmiechnął się szelmowsko.
– Tak… Pan Łapa składa wyrazy uszanowania, Harry. Lunatyku? Uczynisz honory?
Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego. – Lupin wycelował różdżką w pozornie zwykły kawałek pergaminu, który zaraz zapełnił się liniami, rysunkami i setką drobnych kropeczek, z których każda była podpisana imieniem i nazwiskiem. – Mapa nigdy nie kłamie – wyjaśnił Remus. – Widziałeś Petera Pettigrew, Harry. – Oddał mu ją. – Syriusz jest niewinnym człowiekiem i musimy to udowodnić. 
Black ścisnął mocniej szczura i dźgnął go różdżką Harry’ego.
– Remusie? Razem?
Lupin kiwnął głową. Rzucili zaklęcie jednocześnie, błysnęło czerwone światło i chwilę później na podłodze, zamiast szczura, leżał otyły mężczyzna z niezwykle wydatnymi przednimi zębami i poczochranymi włosami, które kiedyś musiały być blond. Branwen krzyknęła i odsunęła się, gdy próbował ją złapać za kostkę, a Harry, który wreszcie otrząsnął się z szoku, teraz patrzył to na Syriusza, to na Remusa, próbując dojść do jakichś logicznych wniosków i zdecydować, komu wierzyć. Peter czołgał się tymczasem po ziemi, najwyraźniej szukając miejsca, w którym mógłby się schować. Black kopniakiem w brzuch przywołał go do porządku.
– S-Syriuszu! Ty żyjesz! – wydyszał i rozpromienił się w paskudnym uśmiechu, a Ron wydał z siebie stłumiony krzyk.
– A ja ci pozwoliłem siedzieć pod moją kurtką! 
– Ron… Mój dobry pan! – Peter zwrócił się natychmiast do chłopaka w poszukiwaniu azylu, ale Bran wycelowała w niego palcem, gotowa gryźć i kopać jeśli będzie trzeba:
– Nie zbliżaj się do niego! 
W świetle obecnych wydarzeń to raczej podejrzany mężczyzna zmieniający się w szczura figurował na szczycie jej listy osób, które należało trzymać z dala od dzieci. Syriusz złapał Pettigrew za włosy, a on zaczął się wić niczym piskorz, próbując uciec. Remus pokręcił głową, najwyraźniej jeszcze nie do końca wierząc w to, co widzi. Podszedł do Blacka i położył mu rękę na ramieniu. 
– Przez te wszystkie lata…?
– Tak. – Syriusz pokiwał głową. – I nie zwariowałem w Azkabanie tylko dlatego. Jestem niewinny. – Zwrócił się przodem Harry’ego, a Remus nie spuszczał wzroku z Petera, który teraz intensywnie obmyślał plan ucieczki – było to po nim zwyczajnie widać. Hermiona tymczasem ukradkiem przysunęła do siebie Mapę Huncwotów, obserwując poruszające się po niej malutkie czarne kropki.
– To on wydał twoich rodziców, Harry. On! – zakrzyknął nagle Syriusz, kiedy Peter próbował ruszyć do drzwi. Black szarpnął go za rękę i wykręcił mu ją do tyłu, powstrzymując go. – Peter Pettigrew – wysyczał nienawistnie. – Ten tchórz uznał, że będzie mu lepiej u Voldemorta, więc zdradził ich kiedy tylko zaproponowałem, żeby to jego uczynić Strażnikiem Tajemnicy! – Rzucił Petera z powrotem na podłogę, a ten zaczął się czołgać w stronę Bran i trójki Gryfonów.
– Ron, nie daj im mnie skrzywdzić, byłem twoim ukochanym zwierzątkiem…! – Patrzył na Rona błagalnie, ale Branwen odsunęła go zaraz stanowczo.
– Wara od dzieci, ty brudny gnomie! – Spojrzała potem ostro na Lupina. – Więc jednak! Wpuściłeś Blacka do zamku, nie wiedziałeś nawet czy nie kłamie i teraz stoisz tu jak debil! Pozwolisz im się pozabijać, a potem nas pozabijać, czy co?! Jaką masz strategię, Lupin?!
Praca nauczyciela była bardziej stresująca niż mogłoby się wydawać. Najwyraźniej zawierała w kontrakcie nie tylko nauczanie latania na miotle, ale i obronę dzieci przed niebezpiecznymi mordercami i psycholami, którzy czasem przychodzili w pakiecie „Dwa w jednym“.
– Bran, to cię naprawdę nie dotyczy – zaczął Remus.
– Teraz już za późno! – prychnęła. – Kurwa, Gryfoni!
– Właściwie sam się wpuściłem do Hogwartu – wtrącił się Syriusz, uśmiechając z niejaką dumą. – Musiałem odnaleźć jedyną osobę, która była mi jeszcze na tyle przychylna, żeby mnie wysłuchać. – Spojrzał na przyjaciela z wdzięcznością. – Jestem niewinny i spędziłem za to dwanaście lat w Azkabanie, podczas gdy prawdziwy zdrajca i morderca skakał sobie na wolności pod postacią domowego pupila!
Harry poruszył się niespokojnie za plecami Bran, która teraz mierzyła Pettigrew bacznym spojrzeniem.
– Więc nie wydałeś moich rodziców Voldemortowi? Wszyscy naokoło kłamią? – zapytał Harry. Syriusz pokręcił zdecydowanie głową i podszedł bliżej.
– Nigdy bym tego nie zrobił, Harry. James był dla mnie jak brat.
– Syriuszu…
– Zamilcz, Glizdogonie! 
– Syriuszu, oni… Oni chcieli mnie zabić! Grozili, że mnie zabiją jeśli im nie powiem! Co ty byś zrobił na moim miejscu, no co?
– Zginąłbym! – ryknął nagle. Bran aż podskoczyła. Facet naprawdę nie umiał  nad sobą panować. – Trzeba było ginąć, Pettigrew!
– Kto to jest Strażnik Tajemnicy? – zapytał Harry.
– Strażnik Tajemnicy zamyka w swojej duszy to, co ma za zadanie strzec – wyjaśnił spokojnie Remus. – Kiedy twoi rodzice dowiedzieli się, że Voldemort chce ich zabić, musieliśmy im pomóc się ukryć. Nikt poza Strażnikiem Tajemnicy nie znał położenia domu Potterów. Voldemort mógłby sobie nawet przechodzić obok niego codziennie, a i tak żadną magią by go nie odnalazł. – Zmrużył oczy, kręcąc głową i wyglądając jakby teraz chciał rozszarpać Petera gołymi rękami. – A on… Tak po prostu mu doniósł. – Spojrzał na Blacka. – I pomyśleć, że pozwolił nam myśleć, że to był Syriusz.
– I jak to się odbyło? – zapytał Harry. – To… To zaklęcie?
– Dumbledore nam pomógł, oczywiście. To ja miałem być Strażnikiem – powiedział Black. – Ale jako największy idiota na tej planecie zaproponowałem Petera! Bo przecież…! – Zamachał rękami. – Przecież kto podejrzewałby Petera Pettigrew, chyba najbardziej godnego zaufania chłopaka z całego Zakonu! – Głos mu się załamał.
– Zakonu? Jakiego znów Zakonu? – zapytała Hermiona.
Remus i Syriusz spojrzeli po sobie. Tymczasem Pettigrew cichaczem próbował się doczołgać w stronę wyjścia, ale Branwen zasunęła mu porządnego kopniaka i padł na plecy. Remus nieco się ocknął ze swojego marazmu i postanowił zadziałać odpowiednimi środkami. Rzucił na niego Drętwotę, podczas gdy Harry debatował nad czymś szeptem z Hermioną i Ronem. Wszystko zaczynało się układać w bardzo dziwną, ale całkiem logiczną całość.
– A jeśli taki Strażnik zginie? – zapytał Harry Syriusza, uznając, że może wrócić do tematu Zakonu później. – To co wtedy?
– Sekret ginie razem z nim. – Syriusz spojrzał nienawistnie na Petera, pilnowanego przez Remusa, który teraz już mierzył w niego cały czas różdżką i nie spuszczał go z oczu. – Dlatego wolałbym dać się pokroić żywcem niż wydać Lily i Jamesa!
– Ale jak uciekłeś z Azkabanu? I jak ci się udało obejść dementorów? – Bran postanowiła zapytać, skoro nikt inny nie zamierzał.
– Jeszcze raz: kim ty tak dokładnie jesteś? – zapytał napastliwie Syriusz.
– Branwen Owens.
– Branwen O-… – Syriusz urwał. – Czy ty nie jesteś przypadkiem graczem w quidditcha? – Spojrzał na Lupina. – Remus, co do jasnej cholery?
– Mnie nie pytaj, wiesz, że nie dbam o quidditcha.
– Poszłam za Harrym kiedy rzucił się do tunelu pod Bijącą Wierzbą, co miałam zrobić? Obiecałam chronić te cholerne dzieciaki! – Zerknęła na Hermionę. – Bez urazy.
Gryfonka pokręciła głową, dając do zrozumienia, że się nie obraziła.
– Co? – Syriusz zmrużył oczy, robiąc minę sugerującą, że równie dobrze mogłaby mu opowiadać o zwyczajach godowych u nosorożców i miałoby to w tym momencie tyle samo sensu. – Co tu robisz, kobieto?!
– Uczę w Hogwarcie! – krzyknęła, a potem zerknęła w panice na Lupina. – Powiedz mu! 
– To prawda.
– Świetnie. – Syriusz westchnął. – Cieszę się.
– Ale faktycznie – powiedział nagle Ron, odzyskawszy jasność umysłu po otrząśnięciu się z szoku, że zwierzątko, którym zajmował się tyle lat okazało się być… Wyjątkowo obleśnym mordercą mugoli i człowiekiem najstraszniejszego czarnoksiężnika w historii. – Jak w ogóle udało ci się zwiać z Azkabanu bez magii?
Zamiast odpowiedzi, Syriusz wyszczerzył zęby w uśmiechu, w którym widać było jeszcze odrobinę świra. Zaraz potem jego sylwetka zaczęła się garbić i kurczyć, wyrosła mu sierść i ku zdumieniu wszystkich, oprócz Remusa i Petera, który nadal był nieprzytomny i miał ważniejsze rzeczy na głowie, oto przed nimi stanął czarny, wytrzepany pies, do złudzenia przypominający Ponuraka.
– A niech mnie… – uznał Ron, a Bran tylko pokręciła głową.
Kiedy Syriusz zmienił się z powrotem, zerknął na Petera i podniósł z podłogi różdżkę Branwen.
– Więc teraz pozostało mi do zrobienia już tylko jedno. 
– Syriuszu, mój chłopcze, obawiam się, że nie mogę ci na to pozwolić.
W drzwiach pokoju, które otworzyły się na tyle bezszelestnie, że nikt tego wcześniej nie zauważył, pojawił się ktoś jeszcze. Ktoś, kogo nikt by się tu w tej chwili nie spodziewał i czyja dostojna persona całkowicie odstawała od obskurnego i zakurzonego wnętrza. Albus Dumbledore odchrząknął strategicznie i spojrzał po zebranych w pomieszczeniu.
– Dyrektorze. – Na twarzy Lupina odmalowało się czyste przerażenie, potem wstyd i znów przestrach, podczas gdy Syriusz Black wyprostował się, próbując odzyskać resztkę godności.
– Ach tak. Zawsze na czas wtedy, kiedy akurat nie jest potrzebny. Jeśli mogę, dyrektorze…
– Nie, Syriuszu, nie możesz – uciął krótko Dumbledore. – Remusie – dodał, już nieco spokojniej. – Korneliusz Knot czeka przy wyjściu z Wrzeszczącej Chaty razem z zastępem aurorów i bardzo niecierpliwymi dementorami. Obiecałem, że wyprowadzę stąd pana Blacka pokojowo…
– Dyrektorze! – Harry próbował coś powiedzieć, czując powinność złożenia wyjaśnień,  ale Dumbledore uciszył go jednym ruchem ręki.
– Harry, proszę, daj mi skończyć. Jednak biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia i to, że rzuciłeś na nie nowe światło… – Tu Syriusz spotkał się z jednym z tych najbardziej przychylnych spojrzeń Dumbledore’a i od razu gdzieś w głowie zaświtała mu iskierka nadziei. – Tak, słyszałem wszystko.
– Dyrektorze, Syriusz Black jest niewinny! 
– Tak, panno Granger. Teraz to wiem i bardzo żałuję, że sprawy przyjęły taki, a nie inny obrót te nieszczęsne dwanaście lat temu. Proces… 
– Był z góry ustawiony – dodał Syriusz chrapliwie.
– To była wojna – potwierdził dyrektor smutno. – To wciąż była wojna. 
– I potrzebowali kozła ofiarnego?!
– Pettigrew żyje – dodała piskliwie Bran, wskazując na wciąż nieprzytomnego Petera.
– Będziemy zeznawać! – zapewnił gorąco Harry.
– Być może nie będziesz musiał, Harry.
– A co jeśli…? – Potter zerknął na Syriusza niespokojnie, teraz czując przypływ troski o niesłusznie oskarżonego. – Co jeśli Knot nie uwierzy?
– Nie wracam do Azkabanu. Nie. Nawet na minutę! – Syriusz ścisnął mocniej różdżkę i wbił ostre spojrzenie w dyrektora. – Nie tym razem.
– Być może nie będzie trzeba – uznał starszy mężczyzna, kiwając w zamyśleniu głową. – A w związku z tym, że refleksy niektórych czarodziejów nie są już na starość takie jak kiedyś, waszą czwórkę tragicznie pozbawiono różdżek i jesteśmy poza terenem Hogwartu… – Tu Dumbledore zawiesił głos i odwrócił się, by spojrzeć na Lupina.
Remus natychmiast zrozumiał jego słowa i wykorzystał daną im szansę. Stanowczym gestem przyciągnął Blacka do siebie i momentalnie podjął decyzję za nich obydwu. Teleportował się z nim z głośnym trzaskiem z Wrzeszczącej Chaty, nie zdając sobie sprawy, że w tej właśnie chwili tymczasowo stał się w magicznej Anglii „Wrogiem Publicznym Numer Dwa“ – a przynajmniej to głosiłyby poranne nagłówki, gdyby do tej informacji dorwała się Rita Skeeter.

***

Madam Pomfrey nie należała do ludzi, z którymi można się kłócić o cokolwiek, a już zwłaszcza nie o stan zdrowia jej pacjentów. Nieważne, że Harry Potter wyszedł z całego zamieszania właściwie cało, niebezpieczny morderca Peter Pettigrew był właśnie przesłuchiwany w bardzo odległej części zamku, a szalejący na wolności Syriusz Black przez ten cały czas nie stanowił, jak się okazało, żadnego zagrożenia. No, być może Gruba Dama mogłaby mieć na ten temat inne zdanie, ale w ogólnej retrospekcji nie miało to aż tak wielkiego znaczenia. 
Niemniej jednak, trójka młodych Gryfonów została z całą stanowczością zapakowana do łóżek szpitalnych, więc przez chwilę siedzieli w milczeniu, kontemplując pełnię za oknem i popijając eliksir wzmacniający. Próbowali jakoś ogarnąć nadmiar wydarzeń sprzed kilku godzin, które wydawały im się odległe niczym lata i miesiące. Syriusz Black był niewinny. Peter Pettigrew ukrywał się przez ten cały czas i teraz wreszcie odpowie za śmierć Potterów.  Harry siedział oparty o ramę łóżka i wystukiwał na niej jakiś nieskładny rytm, Ron siorbał w zamyśleniu eliksir, a Hermiona rozważała, czy podzielić się z przyjaciółmi sekretem zmieniacza czasu. Skoro już tyle rzeczy wychodziło dziś na jaw… 
Nie zdążyła jednak nawet pomyśleć o tym drugi raz – być może to i lepiej – bo drzwi Skrzydła Szpitalnego otworzyły się z hukiem i do środka wpadł Severus Snape, za nim w pośpiechu Molly Weasley, dyrektor Dumbledore i na końcu Branwen Owens, trzymająca w dłoni zmięte wydanie wieczornego „Proroka Codziennego“. Na okładce widniało duże, czarno-białe zdjęcie, ale trójka nastolatków nie mogła nawet dobrze zobaczyć czyje, bo wtedy Snape, falując niebezpiecznie czarnym płaszczem, dopadł do łóżka Harry’ego, złapał go za ramę i nachylił się do niego bardzo blisko. Jego haczykowaty nos znajdował się teraz centymetr od twarzy Gryfona.
– POTTER! – krzyknął z wściekłością godną lwa, któremu ktoś wbił kolec w tyłek.
– Severusie! – ostrzegł Dumbledore, ale mistrz eliksirów kompletnie go nie słuchał. 
– Potter, czy zdajesz sobie sprawę, że przez twoje absolutne gryfoństwo na wolności biega sobie teraz nie jeden, a DWÓCH poszukiwanych zbrodniarzy?!
– Profesorze…? – Harry miał oczy wielkie jak galeony i nie wiedział, co dokładnie może na to odpowiedzieć. Snape wyraźnie przebywał w swoim świecie – pełnym złudzeń i rozczarowań. Molly odchrząknęła i położyła Severusowi dłoń na ramieniu.
– Może lepiej wszyscy się uspokójmy i napijmy mocnej herbaty?
Snape strzepnął jej rękę wściekle i wycelował palec w Harry’ego, który teraz zamiast zaskoczenia wyprostował się buntowniczo.
– POTTER, jeśli sądzisz, że ci to ujdzie na sucho…!  – ryknął mistrz eliksirów.
– Ależ Severusie, opanuj się! – zakrzyknął dyrektor, jednak Snape w ogóle go nie słuchał. 
– Przez ciebie Black uciekł, Potter, i prędzej sam padnę trupem tu i teraz zanim pójdę na tę twoją najnowszą maskaradę! GADAJ ZARAZ! Jak to zrobiłeś, do cholery ciężkiej?!
– SEVERUSIE! – zagrzmiał w końcu Dumbledore, a Snape zacisnął usta i teraz tylko gromił Pottera nienawistnym spojrzeniem.
– Tak. Racja. Herbata. – Molly odetchnęła tylko i poszła do kanciapy Poppy Pomfrey.
Branwen tymczasem wychyliła się zza pleców Snape’a i dyskretnie położyła „Proroka“ na łóżku Hermiony, patrząc na nią wymownie. Gryfonka zaraz wyprostowała zmiętą pierwszą stronę i aż wstrzymała oddech. Ron zajrzał jej przez ramię. Ze szkolnego zdjęcia patrzyli na nich młodzi James Potter i Syriusz Black, obydwaj w mundurkach Gryffindoru. Obejmowali się serdecznie i machali, szeroko uśmiechnięci. Hermionę aż coś chwyciło za serce na ten widok. Jeśli artykuł to robota Rity Skeeter, tym razem nie miała reporterce nic do zarzucenia. Fotografia została niewątpliwie wyciągnięta z czeluści archiwów, a nagłówek głosił szumnie: SYRIUSZ BLACK OCZYSZCZONY Z ZARZUTÓW.
– Syriusz jest niewinny! – zakrzyknął Harry, wpatrując się w „Proroka“ jak urzeczony i kompletnie mając w nosie słowa Snape’a, który wciąż wyglądał jakby lada chwila miał ziać ogniem.
– Tak, Harry, drogi chłopcze, na to wygląda. – Dumbledore wziął gazetę i zaczął przeglądać artykuł, podczas gdy Snape wciąż się gotował.
– Czy nikt oprócz mnie tego nie widzi?! – zagrzmiał.
– Czego, Severusie?
– Syriusz Black powinien zostać pocałowany przez dementora już lata temu i jedyną osobą, przez którą to się teraz nie stanie jesteś ty, POTTER, bo to przecież zawsze jesteś ty! – krzyknął, znowu się nakręcając. – Merlinie, jak długo jeszcze będziesz ładować się w sprawy, które cię nie dotyczą, sądząc, że możesz sobie układać świat jak tylko ci się żywnie podoba?!
– Severusie, naprawdę…
– Nie, dyrektorze! Syriusz Black-…!
– Byliśmy tam! – wtrącił się Harry, mając dość jego wrzasków. – Widzieliśmy jak Syriusz i profesor Lupin zmienili Petera. Niby czemu ukrywałby się jako szczur przez ostatnie dziesięć lat?! Wszystko nam opowiedzieli! – Wziął „Proroka“ w ręce i walnął nim o ramę łóżka, tym samym prawie dał Snape’owi gazetą po łapach. Mistrz eliksirów przysunął się zaraz do Harry’ego i zacisnął dłonie w pięści, aż pobielały mu palce. Nozdrza zafalowały mu z wściekłości. 
– I oczywiście we wszystko Blackowi teraz uwierzymy, bo układamy swój świat po gryfońsku, la-di-da! – zagrzmiał. – Jesteś tak samo arogancki jak twój przeklęty ojciec, Potter, i nic tego nigdy nie zmieni! Kolejny raz-…!
– Snape, przestań! – krzyknęła Bran, ale nic to nie dało.
Hermiona i Ron wpatrywali się w nauczyciela z najczystszym przestrachem, podczas gdy Dumbledore tylko kręcił głową.
– Zamknij się! – syknął Snape do Branwen. – Ze wszystkich osób akurat TY powinnaś rozumieć!
– Rozumieć co dokładnie? – Naprawdę się starała, ale w takim stanie, w stanie absolutnie irracjonalnej wściekłości, nie dało się do niego w żaden sposób dotrzeć.
– Wciąż tylko uchodzi mu wszystko na sucho i mam tego zwyczajnie dość! DOŚĆ! Pomógł uciec dwóm zbiegom i może jeszcze damy mu za to nagrodę?! Wciąż to specjalne traktowanie, podczas gdy Syriusz Black-…!
– Snape, byłam świadkiem. – Bran starała się mówić spokojnie. – Pettigrew żyje i właśnie go przesłuchują, opanuj się! Syriusz Black jest niewinny, czemu tak cię to boli?!
– Bo zasranym Potterom wszystko ZAWSZE uchodzi na sucho, kurwa mać! Choćby i złamali wszelkie zasady! O TO CHODZI! – ryknął. – Zawsze znajdzie się jakiś dupek z nazwiskiem Potter!
W momencie, gdy słowa padły z jego ust, Bran zamilkła i natychmiast pojęła, że to co powiedział nie miało już w ogóle nic wspólnego z Harrym. No, może trochę, ale w większości były to zadawnione rany, które wciąż nie chciały się zagoić. Snape musiał zauważyć, że się domyśliła, bo odwrócił się do niej tyłem i wtedy właśnie stanął twarzą w twarz z rozwścieczoną Molly Weasley, która ściskała tacę z herbatą tak mocno, że filiżanki drżały.
– Severusie Snape! – powiedziała bardzo cicho, absolutnie rozwścieczona. Z trzaskiem odstawiła tacę na stolik nocny, a obecni w skrzydle szpitalnym aż podskoczyli. – Jak ŚMIESZ obrażać Potterów w mojej obecności!
Twarz jej poczerwieniała i podeszła bliżej mrocznego profesora, całą sobą wyrażając furię wszelkich kręgów piekieł, Hadesu i Magicznego Urzędu Skarbowego przy okazji. Severus natychmiast pożałował swoich słów – nie dlatego, że nie miał ich na myśli, ale dlatego, że teraz to już chyba nawet Dumbledore mu nie pomoże.
Nikt się tego nie spodziewał, a już najmniej Snape, ale na dźwięk i ton słów Molly Weasley poczuł niekontrolowaną potrzebę cofnięcia się pod samą ścianę. Wykrzesał z siebie jednak na tyle silnej woli, by pozostać w miejscu i dalej patrzeć na wszystkich z uprzejmą odrazą, choć wcale nie czuł się już tak pewnie. Tymczasem pani Weasley nie zamierzała mu odpuścić i nie hamowała już wcale swojej złości:
– Lily i James Potterowie zginęli za swojego syna i uratowali nas wszystkich od rządów psychopatycznego tyrana, a ty MASZ CZELNOŚĆ obrażać ich pamięć?!
– Doprawdy… – Próbował rzucić jednym ze swoich sarkastycznych uśmieszków, ale kobieta zacisnęła pięść i wyglądała jakby nic nie sprawiło jej większej przyjemności niż szansa na danie mu fangi w nos, więc spoważniał. – Molly.
– MILCZ! 
Nawet Ron nieco się skulił na tak straszny ton głosu, którego nigdy wcześniej u niej nie słyszał. Nie widział jej jeszcze w takim stanie. 
– Harry był zaniedbywany, wykorzystywany i manipulowany przez nieprzyzwoitą ilość osób od momentu, gdy miał zaledwie rok! – Zrobiła krok w stronę ponurego Nietoperza, który mimowolnie zerknął na Bran, ale ta uniosła tylko brew, sugerując, że sam się w to wpakował. Dumbledore zajął się w spokoju herbatą, proponując po filiżance przerażonym Gryfonom. 
– Zdążył przeżyć więcej, niż wielu dorosłych czarodziejów byłoby w stanie, stracił więcej ukochanych osób, niż ktokolwiek powinien w ciągu całego swojego życia, będąc wciąż dzieckiem! – Tu Snape zacisnął nieco usta, ale było to jego jedyną reakcją. – Kiedy miał jedenaście lat stanął dzielnie twarzą w twarz z czarodziejem, przed którym dorośli aurorzy sikali po majtkach i uwierz mi, Snape, z łatwością mógłby się stać tym paskudnym, rozwydrzonym bachorem, którego tak ciągle opisujesz, ALE SIĘ NIM NIE STAŁ! – Pani Weasley zaczerpnęła tchu, a zgromadzeni w skrzydle szpitalnym w ogóle nie śmieli się nawet ruszyć, a co dopiero jej przerywać. – Pozostał uroczym, cudownym, najukochańszym chłopcem na świecie, który jest pełen dobra, miłości i uczciwości i chciał poświęcić życie za swoich przyjaciół, więc jeśli tylko usłyszę, że ktoś będzie obrażał MOJE DZIECKO za krótki i całkowicie usprawiedliwiony moment młodzieńczego zbuntowania, będzie miał do czynienia ze mną, Severusie Snape, CZY WYRAŻAM SIĘ JASNO?! – Molly skończyła, usiadła ciężko na małym krzesełku przy łóżku Gryfona i zaczerpnęła tchu, po czym zwróciła się do Harry’ego, już kompletnie łagodnie: – Bez urazy, Harry kochanie, za to ostatnie. Wymsknęło mi się, ale mam nadzieję, że Lily mi wybaczy, Merlinie bacz nad jej duszą.
– Nic nie szkodzi, pani Weasley – wymamrotał Harry, wciąż tak samo zdumiony tym nagłym wybuchem jak cała reszta. 
Stojący dotąd spokojnie Dumbledore podszedł do Snape’a, wciąż milczącego i zaciekle zaciskającego pięści. Położył mu pomarszczoną dłoń na ramieniu.
– Severusie, myślę, że byłoby najlepiej, gdybyś zaczekał na mnie w moim gabinecie. 
Snape, blady jak ściana i wściekły do granic możliwości, skinął krótko głową i wymaszerował stanowczo ze skrzydła szpitalnego, powiewając złowrogo szatami i nie kłopocząc się nawet, by zamknąć za sobą drzwi.
– Dyrektorze, czy to prawda? – zapytała Hermiona, gdy tylko mistrz eliksirów zniknął im z oczu. Pokazała na gazetę, podczas gdy za plecami matki Ron i Harry ukradkiem szczerzyli do siebie zęby. Pani Weasley stała się ich osobistą bohaterką.
– O tak, panno Granger. Z całą pewnością tak, choć sądzę, że droga Rita nieco się pospieszyła ze swoim artykułem. – Wziął „Proroka“ do rąk i przebiegł wzrokiem po tytule. Przyjrzał się ogromnej fotografii i pokiwał głową. – Tak… Czas najwyższy.
– Dyrektorze, to nie Rita – wtrąciła Bran, uśmiechając się z zadowoleniem pod nosem. Dumbledore zerknął na nazwisko przy artykule i zaraz odpowiedział jej tym samym. 
– No proszę!
– Nie mogłam jej odmówić małej przysługi.
– Tak, bardzo dobrze zrobiłaś. Panna Birkie z pewnością marnowała się jako asystentka. – Dyrektor oddał Hermionie gazetę i przysunął sobie drugie krzesło, siadając obok Molly. – Harry, chyba mamy parę spraw do obgadania. Branwen, moja droga – gdybyś mogła dołączyć do Severusa w moim gabinecie, z tobą też muszę pomówić.
– Oczywiście – powiedziała szybko i wyszła ze skrzydła szpitalnego, zamykając za sobą drzwi.
– Profesorze. – Harry przełknął ciężko ślinę. – Czy mogę o coś najpierw zapytać?
– Ależ oczywiście, Harry.
– Kto… Kto wygrał mecz?
Dumbledore przez chwilę wyglądał jakby bardzo chciał wybuchnąć śmiechem, ale w końcu westchnął tylko i zachichotał, aż oczy mu rozbłysły z wesołości.
– Nikt.
– Nikt? 
– Ogłosiłem remis. Uznałem, że obydwu Domom dobrze to zrobi.

***

Znalazła go na błoniach. Nie zamierzała komentować rozmowy jaką przeprowadził z nimi Dumbledore, bo i tak wszystko zostało już powiedziane. Snape lewitował za sobą kufer i kurzył papierosem, warcząc pod nosem obelgi. Dogoniła go z niemałym trudem.
– Czego chcesz? – warknął natychmiast, a ona prychnęła w odpowiedzi i złapała go za łokieć. Musiał przyznać, że uścisk miała mocny.
– Że niby czemu na mnie fukasz? Miałam ci tam przyznać rację? Zachowałeś się jak kompletny debil! Napadać na ucznia przy dyrektorze placówki, dziwię się, że nie wywalił cię już w tamtym momencie. 
– Jestem zawieszony – warknął. – To co innego. I nie potrzebuję cię do obrony, dziękuję bardzo. – Uśmiechnął się ironicznie i zmierzył ją krytycznym spojrzeniem. – Choć cóż by to była za defensywa, Merlinie… – Zacmokał z pogardą.
– Pedagog z ciebie przedni – wycedziła.
– Wzajemnie. A teraz spadaj wreszcie.
– Snape, naprawdę sądzisz, że powinnam była cię tam bronić? Jesteś niedorzeczny!
– To co ja uważam nie ma znaczenia. – Dmuchnął jej dymem w twarz. Kaszlnęła wymownie. – A co? Znowu masz wyrzuty sumienia?
Stali chwilę naprzeciwko siebie, mierząc się nawzajem nieprzychylnymi spojrzeniami, aż w końcu Bran pokręciła głową i odetchnęła ciężko.
– Snape, czy wiesz co jest z tobą nie tak?
Zaskoczony tym pytaniem wyprostował się z godnością i zmrużył oczy.
– Słucham uważnie – warknął, odpalając drugiego papierosa od pierwszego.
– Absolutnie nic.
Patrzyła na niego tak samo butnie i zdecydowanie jak zawsze, w ogóle się go nie bała.  Dlaczego się go nie bała? Dmuchnął dymem w niebo i pokręcił głową, tak jakby nie zgadzając się na coś sam ze sobą.
– Będziesz musiała jej to w końcu powiedzieć.
– Co? – Zbił ją trochę z tropu. – Komu co mam powiedzieć?
– Prawdę. Twojej siostrze ciotecznej.
Parsknęła śmiechem.
– Próbujesz odwrócić kota ogonem?
– Może. – Zauważyła, że gdzieś w kąciku ust czai mu się uśmieszek, choć może to po prostu był grymas.
– Może – powtórzyła. – Co cię obchodzi, że Lukrecja jest moją kuzynką? Doskonale sobie radzi bez tej wiedzy. – Bran zabrała mu niedopalonego papierosa i wrzuciła do błotnistej kałuży. Obserwowała chwilę jak niedopałek dryfuje i powoli tonie, a potem spojrzała Snape’owi prosto w oczy.
– Mam do ciebie pytanie – oznajmiła.
– Pytanie?
– Pytanie.
Mogła przysiąc, że w ciemnych oczach na chwilę zamigotało coś, co u normalnego człowieka nazwałaby wesołością, ale u Severusa stanowiłoby to anomalię i wobec tego nie mogło być prawdą. Wyprostował się, z wyraźną przyjemnością górując nad nią wzrostem.
– Słucham – oznajmił poważnie.
– Czy jest coś, o czym chciałbyś mi powiedzieć?
Milczał chwilę, a potem machnął różdżką i jego kufer opadł na ziemię. Zajęło mu to jakiś czas, ale czekała cierpliwie, bo wiedziała, że ze wszystkich rzeczy, które mówił, żadna nigdy nie była bez znaczenia.
– To naprawdę jest twoje pytanie?
– Tak.
Pokręcił głową i wsadził ręce w kieszenie szaty. Przestał się garbić i teraz wydawał się jeszcze wyższy i bardziej ponury, gdy tak stał i milczał.
– Też bym chciał ot tak zostać oczyszczony z zarzutów – powiedział cicho. – Nie pokutować do końca życia. Być czysty jak łza. Ale tak się nie stanie, bo nie jestem… Gryfonem. – Obnażył nierówne zęby w uśmiechu, który bardziej przypominał grymas smoka gotowego na żer. 
Bran wiedziała, że teraz i on był świadomy jej nowo zdobytej wiedzy o jego przeszłości. Nie miała potrzeby rozgrzebywać tego dalej, chociaż podejrzewała, że jedynie nadgryzła powierzchnię grubszej sprawy. Pamiętała jak Huncwoci dręczyli go w szkole, jak zauroczony Snape był swego czasu Lily Evans, która potem i tak wybrała Jamesa Pottera, ale czy to naprawdę  powód do pielęgnowania w sobie takiej nienawiści przez te wszystkie lata? Snape nie musiał iść do Azkabanu, żeby już być więźniem.
„Był łotrem, a mimo to wciąż chroniła go tarcza brytyjskiego prawa“ – mruknęła pod nosem, ale na tyle głośno, żeby Severus ją usłyszał.
Uśmiechnął się, tym razem miała pewność. Uśmiech był szybki i zwięzły, jak cała mimika mistrza eliksirów, ale przynajmniej szczery.
– Owens…
– Wiem. Czasem wykazuję oznaki ewolucji.
– Coś w tym rodzaju.
Milczeli znów chwilę, a on zapalił kolejnego papierosa. Ona nie miała już siły, żeby to komentować. Niech się zaczadzi, na Merlina. Może mu to pomoże na te nerwy. 
– Snape, co ci poprawia humor?
– To już dwa pytania. O ile pamiętam przysługuje ci tylko jedno.
– Nie bądź uparty. Chcę wiedzieć.
– Ostatnio? – Spojrzał jej prosto w oczy, długo i wnikliwie – a że niewiele osób było obdarzonych tak żywym i błyskotliwym intelektem jakim mógł się pochwalić mistrz eliksirów, Bran zajęło chwilę, by pojąć aluzję. 
Gdy już się zorientowała, on odwrócił wzrok i zagapił się gdzieś w przestrzeń, prawdopodobnie kontemplując sprawy, o których nigdy nikomu nie powie, podczas gdy Bran wzięła głęboki wdech i ku wielkiej uldze Severusa nie odezwała się już ani słowem. Machnął nagle różdżką, a jego kufer znów uniósł się w powietrze. Snape poszedł przodem w stronę Hogsmeade, ale zrobił tylko parę kroków i przystanął. Westchnął niecierpliwie i ciężko, patrząc w niebo jak gdyby zwracał się do wszelkich bogów do spraw beznadziejnych o łaskawe zmiłowanie.
– Nie każ mi się prosić, Owens. Idziesz ze mną czy nie?







Koniec tomu pierwszego



4 komentarze:

  1. GO GO POWER RANGERS.... Erm, to znaczy, GO GO MOLLY WESLEEEYY... No, nareszcie Smarkerus dostał po uszach, nosie i łapach. Bardzo się z tego powodu cieszę, bo było to krótkie, zwięzłe i na temat. Ale że go zawiesili... Ehehehe, uwielbiam Dumbledore'a. Nigdy nie wiesz, na co się tym razem porwie. Końcówka bardzo smaczna, dobra na deser. I bardzo mi się podobał Syriusz, mogłabym go wyściskać. Poza tym, przydało mu się to - wierzę, że Lupin mnie wyręczy. Ta-ta!

    OdpowiedzUsuń
  2. MOLLY wygrała rozdział :D :D :D YEAH! Każdy przed nią drży :D
    ALE POWIEDZ, ŻE Z NIM POSZŁA?! ?! ?! NO MUSIAŁA Z NIM IŚĆ!!
    ...Love Is In The Air <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha nie mogę nic zdradzić, ale prace nad drugim tomem trwają :) Istotnie, Molly nie należy wkurzać!

      Pozdrawiam,
      O.

      Usuń
  3. Jak to się w ogóle stało, że dopiero teraz odkryłam ten fick? Snape, czyli moja ukochana absolutnie postać, jest doskonale kanoniczny, ale jednocześnie uroczy, co to za magia?
    I w ogóle te intrygi, ten Bill i Taffy, Fred i Millicenta, Molly, no wszystko skomponowane tak, że tylko usiąść i zjeść naraz :) a główna bohaterka jest jakimś fenomenem, nie dość, że z problemami, to jeszcze tak cudownie rozbudowana. No i te relacje z kadrą Hogwartu :>
    Lecę czytać dalej!
    Pozdrawiam.
    http://linia-losu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń