wtorek, 27 października 2015

Epilog: I

A/N: To co? Lecimy z tym chyba :) Wszystko pod patronatem niezastąpionej redaktor naczelnej Wee.



Epilog: Część I
Patientia serpentis et caeli furor 


Kasjusz Warrington stał się swego rodzaju symbolem. Rok po jego śmierci Slytherin zaczął się zmieniać i nawet Umbridge nie mogła tego powstrzymać. Zaczęło się od tego, że kilka osób na uczcie na początku piątego roku wręcz sparaliżował strach. Ich rodzice byli Śmierciożercami. Ci Ślizgoni wiedzieli dokładnie, co się stało po tym jak Harry i Kasjusz razem chwycili w labiryncie za świstoklik – wiedzieli jako pierwsi, że Voldemort kazał zabić niepotrzebnego, bo tak naprawdę dla Lorda nie miało znaczenia, kto jest z jakiego domu – i właśnie ta myśl obezwładniała ich bardziej niż cokolwiek innego.
Potem wszystko potoczyło się tak jak potoczyć się musiało – świat czarodziejów czekała największa próba, ale nieoczekiwanie najwcześniejsza partyzantka przeciwko siłom zła rozpoczęła się właśnie od Hogwartu. Wieść niosła się szybko i na koniec września już cały Slytherin huczał o tym, że Harry pomagał Kasjuszowi w rozwiązywaniu zadań Turnieju Trójmagicznego – a, jak wiadomo, Dom Węża zawsze spłaca swoje długi. Harry też pamiętał. Pamiętał jak Warrington podszedł do niego na śniadaniu, niedługo przed drugim zadaniem. Ron i Hermiona wstali natychmiast od stołu, z różdżkami w gotowości, a on powiedział tylko: „Włóż je do wody“. Bo Ślizgoni nigdy nie zapominają o tych, którzy wyświadczyli im przysługę.
Harry Potter do końca starał się oddać cześć pierwszemu, który z własnej woli stanął u jego boku w obliczu śmierci. I dom Salazara to docenił. Na początku trzy osoby ze Slytherinu wymknęły się na pierwsze spotkanie Gwardii Dumbledore’a. Potem zaczęło ich przybywać. Z pojedynczych osób szybko zrobiły się grupki, a grupki zmieniły się w zdecydowaną większość. Ślizgoni byli przerażeni, absolutnie przerażeni, bo jako jedyni przeczuwali, co się święci i nikt oprócz Harry’ego zdawał się nie zaprzątać sobie tym głowy. Dowiedzieli się w końcu kim był Voldemort – bez swoich rodziców w charakterze bufora. Wreszcie pojęli, co naprawdę robili Śmierciożercy i co zamierzają robić ponownie. Po raz pierwszy od dziesięcioleci różnice i niesnaski pomiędzy domami prawie zanikły. Nie miały racji bytu w czasie, gdy rodzice niektórych Ślizgonów w środku kolacji wstawali i wychodzili z domu, trzymając się kurczowo za lewe przedramię. Skorupa misternie budowanej obojętności Slytherinu zaczęła pękać.
Pierwszym z domu Salazara, który stanął u boku Harry’ego Pottera był Kasjusz Warrington. Razem z nim stawił czoła Voldemortowi i poległ, na zawsze redefiniując pojęcie „prawdziwego Ślizgona“. To dzięki niemu większość Śmierciożerców odcięła później wszelkie więzy jakie łączyły ich z Czarnym Panem i po części to dzięki niemu czarodzieje mogli teraz odbudować swój świat od nowa.

***

Byli ludzie, których wojna zniszczyła, ale byli też tacy, którzy po fakcie umieli to wszystko podźwignąć. Madam Pomfrey, na ten przykład, nie obchodziło zbytnio, że Harry Potter właśnie pokonał Voldemorta, zamek jest w ruinie i najpotężniejszy magiczny psychopata dwudziestego wieku leży martwy na środku głównego dziedzińca. Ze szkolną pielęgniarką nie było dyskusji. Zawinęła Harry’ego w koc, wyczarowała kubek kakao i kazała mu siedzieć w miejscu, podczas gdy ona poszła zobaczyć, czy nie jest potrzebna gdzie indziej. Wybrańca czarodziejskiego świata szybko przetransportowano do Świętego Munga, podobnie jak resztę ocalałych. Tylko Hermiona została. Wiedziała, że w Hogwarcie jeszcze może się na coś przydać. Nie była gotowa na zejście z posterunku.
Harry, choćby nie wiadomo jak bardzo się opierał, został dokładnie przebadany przez magomedyków. Nikt się do niego nie odzywał, wszyscy zdawali się być oszołomieni tym, co się stało. Gryfon przyjął to z ulgą. Z chęcią zostałby sam ze sobą, ale do jego sali zaraz dostawiono drugie i trzecie łóżko i o samotności nie mogło być mowy – na jednym siedział Ron, na drugim leżał półprzytomny Draco Malfoy. 
– Jak twoja ręka? – Ron był pokryty bandażami niemal od stóp do głów. 
Lord Voldemort być może miał armię trolli, ale Zakon Feniksa odpowiedział mu smokami. W retrospekcji Charlie Weasley stwierdził, że być może było to bardzo lekkomyślne, ale przynajmniej skuteczne. Merlinowi dzięki, że skończyło się tylko wypaleniem połowy Zakazanego Lasu, choć przy okazji okazało się też, że dementorzy nie są ognioodporni.
– Dzięki, już lepiej. – Harry poruszył niepewnie ręką na temblaku. W całym swoim życiu nie przypuszczał nawet, że kiedyś będzie musiał złożyć ofiarę krwi, ale czego się nie robi dla ocalenia świata czarodziejskiego.
– A Malfoy? – Ron wyglądał jakby bardzo chciał Ślizgona dźgnąć palcem pod żebra. – Żyje czy nie?
– Weasley, dla twojej informacji nadano mi przy narodzinach pierwsze imię, dziękuję ci bardzo za troskę.
Harry uśmiechnął się szeroko, gdy okazało się, że Draco tylko markował bycie nieprzytomnym.
– Jak się czujesz? Draco.
– Jestem cholernie zmęczony. To całe pokonywanie Voldemorta potrafi nadszarpnąć zdrowie.
Na chwilę zapadła pełna niepokoju cisza. Harry zaczynał nienawidzić ciszy, bo po bitwie wciąż jeszcze dzwoniło mu w uszach i nie mógł się po prostu przyzwyczaić do tego, że wokół niego jest tak spokojnie.
– Potter? – zapytał nagle Draco i podźwignął się na łokciach.
– No?
– Pamiętasz Departament Tajemnic?
Harry przekrzywił głowę.
– Taaak. A co?
– Mój ojciec nawet nie mrugnął kiedy mnie tam zobaczył, Potter. I wczoraj zrobił to samo.
Harry nic nie powiedział. Nie wiedział dlaczego mieliby do tego wracać. Lucjusz Malfoy był martwy. Wiedział, bo zabił go osobiście i będzie musiał z tym żyć.
– Ja, Blaise i Millie byliśmy absolutnie przerażeni.
– Wiem – powiedział sucho. – Wszyscy byliśmy.
– Ale nie dlatego, że mogli nas zabić. Przygotowałeś nas dobrze – dodał szybko Draco, przyjmując od magomedyka parujący kubek z eliksirem wzmacniającym. 
Ron i Harry zaraz dostali taki sam. Szukający Gryffindoru nie cierpiał tego eliksiru. Kojarzył mu się ze zbyt wieloma bezsennymi nocami, które ostatnio spędził na Grimmauld Place, szukając dziury w planach i zabezpieczeniach Czarnego Pana.
– Więc dlaczego? – zapytał cicho, gdy już niechętnie wypił pierwszy łyk. Mikstura, jak zawsze, parzyła trochę w język.
– Każdy z tych Śmierciożerców w Ministerstwie Magii mógł się okazać naszym rodzicem, a i tak musieliśmy z nimi walczyć. Tak jak wczoraj.
Niektórzy wiedzieli, że w bitwie o Hogwart staną przeciwko własnym rodzicom. Mieli nadzieję znaleźć ich pierwsi i szybko gdzieś ukryć, gdziekolwiek. Wszyscy to rozumieli. Profesor Flitwick ukradkiem pozwolił Pansy Parkinson walczyć z jednym ze Śmierciożerców i zamiast tego dopadł następnego. Wiedział, że pod tą maską krył się jej ojciec – ona też to wiedziała.
– Draco?
– Nie, Potter. Nie obwiniam cię. Zrobiłeś co zrobić musiałeś. 
Na koniec walki większość Śmierciożerców demonstracyjnie złamała różdżki na pół. Gdy zobaczyli, że wszyscy Ślizgoni stoją ramię w ramię z Harrym Potterem i Zakonem Feniksa, postanowili, że kochają swoje dzieci mocniej, niż boją się Voldemorta. Niestety, nie tyczyło się to wszystkich. 
– Blaise szpiegował swoją matkę – mruknął Draco. – Kazał ci to przekazać na wypadek gdyby… No. To on wysyłał ci te sowy przez cały siódmy rok.
– Te sowy były od niego?! – krzyknął Ron.
– A od kogo? Od świętego mikołaja?
– Draco, skąd wiesz o świętym mikołaju? – zapytał Harry, uśmiechając się pod nosem.
– Granger mi powiedziała – burknął. – Co, myślałeś, że nie wiem nic o mugolach?
Harry i Ron popatrzyli na siebie wymownie.
– A co wiesz o mugolach? – zapytał Ron, szczęśliwy, że mogą zmienić temat.
– No, rzeczy. – Malfoy siorbnął więcej eliksiru. – Mają te… Konie i powozy? I budują ciasta z piasku, debile.
– Babka piaskowa nie jest naprawdę z piasku.
– Nie jest? No, ale mają w sumie też tę swoją magię, tę… Eklektyczność.
– Elektryczność.
– Właśnie!
– Draco, jakim cudem przeżyłeś tyle czasu w dwudziestym wieku i nie wiesz jak działa prąd?
– Zamknij się Potter, właśnie pomogłem ci pokonać Voldemorta. Okaż trochę szacunku.
– No dobrze, wy troje! Dość tej paplaniny. – Do ich sali weszła bardzo zasadnicza czarownica w białym fartuchu, która wyglądem przypominała Harry’emu profesor Sprout. Zaraz jednak odgonił od siebie te myśli, bo na samo wspomnienie poległej nauczycielki dusił go smutek. 
– Gasimy światło. Dopijcie swój eliksir, jesteście wykończeni i musicie się wyspać. – Machnięciem różdżki zasłoniła rolety w oknach. Draco położył się na boku, plecami do Rona, który z przyjemnością nakrył się puszystą kołdrą. Teraz było po wszystkim. Zanim czarownica wyszła, spojrzała jeszcze na Harry’ego i skinęła mu głową.
– Panie Potter.
Harry odłożył kubek na nocny stolik, poprawiając wiecznie zjeżdżające z nosa okulary.
– Dobra robota, panie Potter. Zawdzięczamy panu bardzo wiele, proszę o tym pamiętać. 
Gryfon zmieszał się nieco i odchrząknął nerwowo.
– Dziękuję…
Kobieta uśmiechnęła się ciepło i klasnęła w dłonie. 
– No! Spać! Teraz możemy o wszystkim zapomnieć. – I zamknęła za sobą drzwi.
Ale Harry pamiętał. Pamiętał zszokowany krzyk Theodora Bulstrode’a, gdy ten zobaczył, że jego własna, czystokrwista córka stoi nieugięta u boku Harry’ego Pottera i właśnie posyła klątwę w stronę Bellatrix Lestrange. Draco nie miał też racji, że jego ojciec był całkiem obojętny. Potterowi do dziś dźwięczał w głowie ten zduszony jęk, który wydał z siebie w Departamencie Tajemnic Lucjusz Malfoy. Śmierciożerca miał na sobie maskę chyba tylko i wyłącznie dlatego, by zakrywała jego prawdziwe emocje – nie mógł przecież dać po sobie poznać, że właśnie miał zamiar pojedynkować się na śmierć i życie ze swoim własnym synem.

***
kilka tygodni później

– Podaj wyżej! Nie, nie! Niżej! Jezus Maria!
Bran ledwo uniknęła ciosu, gdy wielki kamienny odłamek wieży poleciał w jej stronę. Z trudem przejęła różdżką strumień zaklęcia i utrzymując się bez trzymanki na miotle podleciała na samą górę, by przekazać kamienny mur dalej. Na świeżo odbudowanej Wieży Astronomicznej stał profesor Flitwick, zawzięcie rzucając coraz to wymyślniejsze zaklęcia i naprawiając resztę konstrukcji. 
– Już gotowa? – zapiszczał.
– Nie, jeszcze nie! Ten kawałek jest ostatni. – Bran podleciała bliżej i z pomocą malutkiego nauczyciela umocowała odłamek muru tam, gdzie trzeba. Wylądowała miękko na wieży i oparła się o swoją miotłę, wzdychając głęboko.
– Kawał dobrej roboty! – pochwalił Flitwick. – Minerwa nadal w Wielkiej Sali?
– Planują z Albusem ustawienie stołów, ja już nawet nie wiem o co im chodzi. 
– Ach tak. – Zatarł ręce. – Czekają nas pewne zmiany, panno Owens!
– Naprawdę? – Pokręciła głową i zaśmiała się nerwowo. – Od miesiąca mamy same wielkie zmiany. Zdziwiłabym się, gdyby coś wróciło do normy…
Stali chwilę w milczeniu, podziwiając krajobraz. Hagrid kręcił się wokół swojej chatki, a Neville Longbottom instruował Charliego Weasleya gdzie po kolei posadzić które gatunki drzew z Zakazanym Lesie. Maleńki profesor podszedł nieśmiało do Bran i położył drobną dłoń na jej, zaciśniętej wciąż na drążku miotły. 
– Przykro mi, moja droga. Wszyscy… Wszyscy go po prostu nie doceniliśmy.
– Co? – Wyrwana z zamyślenia prawie podskoczyła. – A. Nie, ja… Myślałam o czymś innym.
Ona jedna wiedziała, być może oprócz Dumbledore’a, i chyba właśnie to ciążyło najbardziej. Wiedziała od początku, bo z jakiegoś powodu zaufał jej kompletnie zamkniętej na legilimencję głowie. Być może to ta świadomość ile dokładnie Severus Snape musiał poświęcić w tej wojnie i ile musiał zrobić tak ją przytłaczała. Ale teraz i tak było za późno. Wreszcie był całkowicie wolny – gdziekolwiek powędrowała jego dusza. 
– Severus nie żyje – westchnęła ciężko i pokręciła głową. – A ja obiecałam mu, że żadnego pogrzebu nie będzie, więc lepiej już chodźmy. Dosyć tych niedorzecznych rozważań. 
Flitwick poszedł zatem przodem w stronę schodów, a ona zleciała na miotle na główny dziedziniec. Hermiona Granger właśnie przytwierdzała na miejsce kamienne rzeźby przy fontannie. Bran podeszła do niej i przyjrzała się nowopowstałej konstrukcji.
– Nie pamiętam, żeby lew stał tu razem z wężem.
Panna Granger odwróciła się gwałtownie, poirytowana wnioskiem, ale gdy tylko dostrzegła uśmieszek na twarzy nauczycielki, jej własna nieco złagodniała. 
– Powinnaś odpocząć – zawyrokowała Bran, patrząc na podkrążone oczy dziewczyny.
– Nie mam czasu odpoczywać.
– Wręcz przeciwnie. Teraz masz tyle czasu ile zechcesz. – Przekrzywiła głowę, uśmiechając się do Gryfonki ciepło. – Chodź, idziemy coś zjeść. Potem musisz odwiedzić Pottera w Świętym Mungu, na pewno zachodzi w głowę gdzie się podziewasz.
Czarownice podążyły razem do Wielkiej Sali, gdzie Dumbledore i McGonagall ustawiali wszystko na miejsce. Wyglądało to z pozoru tak jak dawniej, z wyjątkiem…
– Wszystkie stoły – szepnęła Hermiona, rozglądając się z niedowierzaniem. 
Na podwyższeniu nadal stał osobny stół dla nauczycieli, ale wszystkie pozostałe połączono ze sobą w jeden wielki, mieszczący się na samym środku. Profesor McGonagall zaśmiała się serdecznie i poprawiła swoje prostokątne okulary, podchodząc do Hermiony, która zasłoniła dłonią usta i bardzo starała się nie wzruszać.
– To dobry pomysł, prawda panno Granger? – zapytała, a Gryfonka pokiwała gorliwie głową. 
Profesor Flitwick tymczasem podszedł do Dumbledore’a, który opierał się jedną ręką o katedrę i obserwował swoje dzieło znad okularów-połówek.
– Albusie, to co? – Maleńki profesor wyciągnął z kieszeni szaty różdżkę i zakasał rękawy. – Razem?
Dumbledore uśmiechnął się pogodnie.
– Razem, Filiusie. 
Po chwili z różdżek obydwu czarodziejów wytrysnęły żółte iskry, niczym z zimnych ogni. Poszybowały prosto w kierunku kamiennego sklepienia, gdzie rozproszyły się niczym wybuch supernowej. Powrócił magiczny sufit Wielkiej Sali, który przedstawiał sobą czyste jasne niebo. Nie było na nim ani jednej chmurki.

***

– Taffy, nie!
– Ale…!
– Powiedziałam: nie! Nie bierzesz ślubu w swetrze i to moje ostatnie słowo!
– W tym garniturze czuję się jak kurczak!
– Co?
– Jest taki opięty…
– Nie bądź dzieckiem, po raz pierwszy w życiu wyglądasz elegancko.
– Au!
– Nie wierć się!
– Jak mam się nie wiercić jak mnie kłujesz szpilką, kobieto!
– Wielki Merlinie! Weź mnie do siebie, bo ja z nim nie wytrzymam.
Taffy niemal od godziny siedział z madam Malkin w pokoju na strychu, który kiedyś zajmowali bliźniacy. Krawcowa od tygodnia w pośpiechu dobierała panom młodym krawaty i garnitury – ubranie tych dwóch nie stanowiło dla niej zbytniego problemu, obydwaj wyglądali świetnie niemal we wszystkim, co przychodziło jej do głowy, ale musiała się trochę postarać w negocjacjach. Bill odmawiał brania ślubu w tradycyjnych, powłóczystych szatach ślubnych – całe szczęście, choć to Taffy był źródłem obecnej modowej bolączki madam Malkin. Pisarz zwyczajnie nie miał w zwyczaju wkładania na siebie czegokolwiek, co nie byłoby porozciągane, szare i najlepiej jeszcze noszone wcześniej przez kogoś innego. 
Ariadna już od dłuższego czasu żałowała, że zgłosiła swoje usługi do tej konkretnej uroczystości. Miała wrażenie, że zaraz ze złości odgryzie sobie własną głowę.
– Ile jeszcze? – Taffy kręcił się niemiłosiernie i oglądał w lustrze z niesmakiem. Trzeba przyznać, że wyglądał świetnie – jego szczupła, smukła sylwetka, w końcu nie ukrywana pod wielkim swetrem, nareszcie otrzymała odpowiednią oprawę, ale on i tak czuł się jak w przebraniu karnawałowym.
– Cholera! Teraz już wiem skąd Lukrecja to ma. Już! Gotowe! Rozbieraj się. – Ariadna wstała ze stołka i wrzuciła resztę szpilek do pudełka. – Tylko ostrożnie! Żebyś mi nie poodpinał oznaczeń.
– Jesteś strasznie zasadnicza, wiesz? 
– Jestem niezniszczalna, skarbie.
Głowa do interesów, świetna prezencja i kamienny wyraz twarzy. Te trzy rzeczy pomogły madam Malkin przetrwać wojnę po tym jak jej mąż uciekł z kraju i słuch po nim zaginął. Zrobiła zatem wszystko, by wreszcie się usamodzielnić. Prawo uznało ją w końcu za nie tak bardzo pogrążoną w żałobie wdowę i mogła rozkręcić interes na całego. Nie głodowała – fortuna przyszła do niej w najbardziej nieoczekiwanej formie. Zawsze można liczyć na psychopatycznych dyktatorów, że będą chcieli wypromować się odpowiednim umundurowaniem. 
Po raz kolejny udało się Ariadnie oszukać wszystkich naokoło. Śmierciożercy składali u niej zamówienia wręcz masowo, wierząc, że jest czystokrwistą snobką, która uszyje im czystokrwiste snobistyczne kreacje. Sam Lord Voldemort kazał sobie skroić szaty według jej projektu – wszak po odzyskaniu ciała nie będzie paradował w byle czym. Madam Malkin mogła być układna, ale na szczęście nie była głupia. Przeżyła jedną wojnę i postanowiła, że po drugiej w końcu odzyska władzę nad samą sobą. Żyjąc z Syriuszem nielegalnie, na kocią łapę i w cieniu skandalu mogłaby być bardzo szczęśliwa, ale też i bardzo martwa. Wszyscy wiedzieli, że Black pomaga partyzanckiej walce przeciwko reżimowi Czarnego Pana, dlatego Ariadna, jak zawsze, postanowiła być sprytna. Śmierciożercy ubierali się u niej, spotykali znajomych, dostawali nawet kawę, no a przy kawie jak wiadomo nikt nie trzymał gęby na kłódkę. A jaka byłaby z niej kobieta, gdyby zachowała te wszystkie plotki dla siebie? Madam wpadła więc na błyskotliwy pomysł.
Potrzebowała sojuszniczki w przekazywaniu tajnej bibuły i tak trafiła na prawdziwe tornado, znane również jako Lukrecja Birkie. Dziennikarka szpiegowała dla Zakonu i raportowała im o wszystkim co działo się w redakcji „Proroka Codziennego“. Informacje od madam Malkin posyłała do „Żonglera“ – ostatniego bastionu wolnej prasy. Dość powiedzieć, że była to ryzykowna zabawa, ale tylko dzięki temu udało się uniknąć paru większych zamachów Śmierciożerców na cywilne życia. Między kobietami nawiązała się dość niecodzienna przyjaźń.
– Wrócę wieczorem. – Ariadna wetknęła papierosa w długą czarną fifkę i zaciągnęła się nim z ulgą. – Chociaż nie wiem co mnie podkusiło, żeby ci szyć te szmaty. 
Taffy zaśmiał się pod nosem, zdejmując ostrożnie marynarkę. 
– Tak się wyrażasz o swojej ciężkiej pracy?
– Jakiej tam ciężkiej! To zaproszenie na imprezę mnie skusiło. W końcu wszyscy musimy się porządnie upić! Dość mam chowania twarzy.
To fakt, sklep na Pokątnej musiał zostać zamknięty po tym, jak zła sława w końcu Ariadnę dogoniła. Wszystko otwarte pod szyldem „Malkin“ było interesem skazanym na porażkę, ze względu na „powiązania ze Śmierciożercami“. Na szczęście krawcowa miała łeb na karku, złote ręce do biznesu i solidną przyjaciółkę w energicznej Lukrecji. 
Parę Ognistych Whisky później, kilka świeżych pomysłów i nieustająca żądza pieniądza sprawiły, że wpadły na biznesplan, który zajął magiczny rynek odzieżowy gwałtownie niczym najazd cholerycznych goblinów. Zaczęły wydawać katalog. Ogromny, luksusowy, opatrzony ilością artystycznych zdjęć nie mniejszą i nie gorszą niż w brytyjskim Vogue. Sprzedaż wysyłkowa okazała się być strzałem w dziesiątkę, a co najważniejsze madam wreszcie mogła ograniczyć kontakt z klientkami do minimum. Interesowi w dużej mierze pomagało oczywiście to, że większość modeli szat dla mężczyzn prezentował zabójczo przystojny Syriusz Black.
– I nie brakuje ci Pokątnej? – zapytał Taffy, właściwym dla siebie łagodnym tonem.
Ariadna zaśmiała się perliście i potrząsnęła misternie upiętymi platynowymi lokami.
– O nie! Nigdy więcej nie chcę tam wracać – powiedziała stanowczo, składając starannie garnitur do pokrowca. 
Taffy, stojąc przed nią w samych bokserkach, przekrzywił lekko głowę. Wciągnął na siebie za duży szary sweter, wreszcie czując się komfortowo. Westchnął cicho. Madam Malkin pokręciła z dezaprobatą głową.
– Nie wytrzymam z tobą. Kompletnie nie wiem jak Bill to robi. – Zgasiła papierosa i spakowała mały kufer podróżny, w którym mieściły się bele materiałów i wszystkie potrzebne akcesoria do pomiarów. Zaraz pomniejszyła go magicznie i schowała do czarnej lakierowanej torebki.
– Przystaje na szereg kompromisów – wytłumaczył cierpliwie.
– Jak to?
– Mogę nosić swetry.
– Aha?
– I tylko swetry – uśmiechnął się niecnie.

***

Hermiona czuła jak po raz pierwszy w życiu puszczają jej nerwy. Kręciła się bez sensu po Świętym Mungu, popijając obrzydliwą kawę z kawiarenki na dole i starając się choć trochę przekonać samą siebie, że ma prawo iść do domu albo chociaż położyć się gdzieś i odespać. Czasem nienawidziła swojego aż nazbyt wykształconego poczucia obowiązku. 
Pomagała Harry’emu odszukać odpowiedni rytuał do pokonania Voldemorta, bo to właśnie oznaczała prawdziwa przyjaźń. Pomagała Zakonowi, gdy na Grimmauld Place gromadziło się coraz więcej rannych, którzy nie mogli iść do Munga – bo szpital był dla nich zbyt niebezpieczny i zbyt narażony na ataki Śmierciożerców. Tak więc Hermiona bandażowała, karmiła, uczyła się pierwszej pomocy i zaawansowanych eliksirów medycznych, ale czasem… Czasem czuła, że jest tylko siedemnastolatką i nie ma prawa znać takich rzeczy. Czasem ją to zwyczajnie przerastało. 
Wymknęła się z sali Harry’ego na pusty korytarz. Nie chciała mu przeszkadzać. On,  Ron i Draco spali po raz pierwszy od dawna, nie śmiałaby ich budzić tylko dlatego, że sama nie wiedziała gdzie się podziać. Jej rola już się skończyła. Teraz wszystkie te obowiązki przejęli prawdziwi magomedycy, a ona mogła wreszcie odpocząć. Więc dlaczego nie mogła?
Przeszła wyjściem ewakuacyjnym na klatkę schodową. Przycupnęła na betonowych stopniach i oparła skroń o zimną, metalową poręcz. Odstawiła plastikowy kubeczek obok siebie, gdy nagle do jej nozdrzy doszedł znajomy zapach. Od zeszłego roku Harry podłapał ten fatalny nałóg od Malfoya i ona sama od miesięcy nie mogła wywabić smrodu nikotyny z włosów. Kto byłby na tyle bezczelny, żeby palić w szpitalu? Rozejrzała się i zeszła po cichu kilka stopni w dół, gotowa wyładować frustrację na jakiejś niewinnej duszy. Ledwo powstrzymała zszokowany okrzyk, gdy dostrzegła kto tam stał.
Był tam, choć powinien już dawno przenieść się na tamten świat – owinięty nieskładnie bandażem, palący papierosa i słaniający się na nogach. Opierał głowę o zimną betonową ścianę, jedno oko miał sine i tak zapuchnięte, że prawdopodobnie nic nie widział. Nie zauważył jej, więc zeszła po cichu kilka stopni niżej. Niestety, teraz wyczuł ją natychmiast – instynkt szpiega, niewątpliwie. Dmuchnął dymem z papierosa i wyrzucił niedopałek za poręcz schodów. Hermiona nadal milczała, nie wierząc w to co widzi. Nie, o pomyłce nie mogło być mowy. Czarna szata ubabrana krwią i jakimś połyskującym eliksirem, a do tego to spojrzenie, które jej posłał… Lada chwila oczekiwała towarzyszącemu mu „Dziesięć punktów od Gryffindoru! I szlaban!“.


– Ten nałóg kiedyś pana zabije, profesorze.






6 komentarzy:

  1. Komentuję na bieżąco, więc przepraszam za nieład.

    Och och, czyżby Umbridge niecnie i cicho wkradła się do fanfika? Nawet popieram, bo nie wyobrażam sobie, żeby Ślizgoni przechodzili na stronę Harry'ego, nawet z powodu rodziców, Kasjusza i szeregu innych rzeczy. Pewnie miała na to wpływ czysta Ślizgońska złośliwość, bo jak Umbridge zabroniła, to zróbmy tak. Takie moje podejrzenia. Jakoś nie wyobrażam sobie Draco współczującego, miłego albo, o zgrozo, pomagającego Harry'emu.

    Pani Pomfrey jest ważna, od zawsze to powtarzałam. No serio, oddałabym wszystko za kobietę, która przykryłaby mnie kocykiem, dała ciepłe kakao i kazała odpoczywać. Błagam, pielęgniarka idealna. Mogę sobie pożyczyć?

    Ooo, o wilku mowa! Draco ładny, bo przypomina kanonicznego siebie, ale czuć w nim zmianę. No i jednak zmieniam zdanie co do tego miłego Malfoya. Jak jest miły jednocześnie leżąc i narzekając, to mogę z przymrużeniem oka uznać go za troszkę słodkiego. Troszkę. (Ach jestem taka pusta bo w tym fragmencie kompletnie nie o to chodziło, ale cóż. Aczkolwiek ból wyobrażania sobie martwego Lucjusza mnie dopadł.)

    Hihi, Bran latająca bez trzymanki. W ogóle ta scena jest taka luźna i niezobowiązująca, naprawianie... wieży, o ile dobrze rozumiem?, miły akcent po przeczytaniu o martwym Lucku. Oj to chyba źle brzmi, ten martwy Lucek, no nic.
    Aha dobra, dotarłam do momentu z przestawianiem stołów. Hej to naprawdę rozsądne z ich strony, bo skoro już raz się domy pogodziły, to niech tak zostanie na zawsze, tak. Popieram.
    Aha a w martwego Severa nie wierzę bo nie chcę i będę żyła wyobrażeniem o tym, że jednak nie umarł.
    Nie wiem dlaczego, ale to czarowanie sufitu było dla mnie akcentem ostatecznie zamykającym wojnę w ich życiu. Nadinterpretuję, ale to naprawdę piękne, bo w jednym zawarte i zjednoczenie domów i koniec tej całej masakry. Głupio tak interpretować.

    TAFFY. O jejku, mój kochany Taffy! Tak bardzo bardzo bardzo bardzo chciałabym żeby wyszedł z opowiadania, usiadł koło mnie w tym swoim dużym swetrze i zaczął rozmowę. I nie miałabym poczucia, że próbuje mnie poderwać, bo to Taffy. Naprawdę, słodki jest.
    Nikt nie powiedział Madame Malkin, że nieładnie kłuć ludzi szpilkami? No naprawdę, niekulturalne zachowanie.
    Czy dobrze rozumiem, że Ariadna i Syriusz są razem już tak legalnie, a jej mąż nie żyje? Bo to się tak ładnie teraz wszystko złożyło, jejku. Aż się wierzyć nie chce.
    A tak w ogóle to ja już bardzo pragnę wesela. Bo tam będzie Taffy, a obok niego Bill, i ogólnie to bardzo bardzo. I bez sweterka. Obstawiam, że od razu po oficjalnej części Taffy się przebierze.

    Mam jedno zastrzeżenie - automat z kawą w Mungu? Skoro Draco nie wiedział, co to elektryczność, to jak inni czarodzieje mielby wiedzieć, jak się obsługuje automaty? Chyba, że mówimy o jakimś czarodziejskim automacie napędzanym skrzatami, wtedy okay.
    Oj Snape Snape. Mówiłam, że mnie tak łatwo nie nabierzesz na tą śmierć, mówiłam. Ale nie, po co słuchać, lepiej się babrać w krwi i eliksirach. I jeszcze się bić z kimś. Bo oko nie spuchło chyba samo, no nie?
    (Mało entuzjastycznie to ujęłam ale gdybym chciała pokazać radość, wyszedłby niezrozumiały bełkot.)
    Hej, a skoro już żyje - DZWOŃCIE PO BRAN, HALO. tfu, Hermiona, wysyłaj sowę.
    A o tym, że go zabije, to strasznie mądre słowa. Ciocia Hermiona radzi - nie bądź Severusem, nie pal. Bo potem przesiąkniesz zapachem papierosów i wampiry czy inne stwory wszędzie cię wyczują.

    Weny na drugą część epilogu tak dobrą jak ta, no i dużo weny na jakiegoś innego fanfika. Albo na książkę, bo jak mówisz, że chcesz się spełniać, to się spełniaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha faktycznie automat jest bez sensu, muszę to zmienić, słuszna uwaga :D Oooch <3 Kocham Twoje komentarze i w ogóle. Druga część pewnie jutro, bo i tak już napisana, to po co robić niepotrzebny suspens hehe. Nie wiem co Sever robił, ale na pewno nic dobrego. Coś nowego wytworzę wkrótce! :)

      O.

      Usuń
  2. Draaacze. :3 Dracze wreszcie miał swoje pięć minut. Lovam. Z wrażenia nawet przegapiłam ten automat do kawy. To jest totalnie wina Dracze.
    Snape bardzo ładny i gustowny powrót zaliczył. Jak nie śmierć, to taka udawana śmierć jest dla mnie w sam raz, aye. Poziom dramy we krwi został zachowany, a jednak wszyscy szczęśliwi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale że... już?

    Byłam pewna, że przerobisz po swojemu wszystkie lata Pottera - i na pewno wyszłoby mu to na zdrowie! Chociaż z drugiej strony przyzwyczajam się powoli do Twoich gwałtownych zakończeń :)
    Trochę jednak tego brakuje, bo krótkie napomknienia o tym, co wydarzyło się podczas szkolnych lat 5-7, tylko zaostrza apetyt. No bo i Draco, i Lucek, i wielkie szpiegowanie, i rewolucja w Slytherinie, i dramione… Jak wiadomo, mój drugi ulubiony paring. Szkoda, szkoda.
    Ale za to przyznaję punkty bonusowe za niemartwego Mistrza. Chociaż Dumbla to już mogłaś ukatrupić!

    Love,
    Szalona

    P.S. U mnie automat z kawą w Mungu jakoś chwycił i hula. Nawet Sever opanował ogólną zasadę...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale jak to już koniec? :O kurcze kurcze kurcze ! łudziłam się, że to będzie tylko koniec 4 tomu a potem wrócisz do nas z 5,6,7 i wieloma innymi :D podoba mi się Twoje zakończenie bitwy :) i cała koncepcja zjednoczenia i ogólnej paniki :D
    jestem zachwycona więc lepiej myśl nad nowym opowiadaniem <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Boze myślałam ze go zabiłas! Juz tak nietrzymajac sie kanonu myślałam ze ocalić severusa a tu nie, a potem TAK!

    Uwielbiam twoje przedstawienie Slizgonow. W taki Slytherin wierze.

    Kończę czytać tego bloga i przechodzę do następnego! Nie może sie oderwać od twojego pisania.

    OdpowiedzUsuń